Kajko i Kokosz na dziesiątki sposobów
Nad nową wersją „Szkoły latania” pracowało ponad 40 artystów i artystek. Album przygotowany z okazji 90. rocznicy urodzin Janusza Christy z miejsca stał się bestsellerem. Seria o wojach Mirmiła cieszy się niesłabnącą popularnością, „Szkoła latania” jest na dodatek lekturą szkolną, więc to tytuł powszechnie rozpoznawany, swoje zrobiły też zapowiedzi wydawnictwa Story House Egmont, że dodruków nie będzie. Bierz więc, póki jest, bo później trzeba będzie przepłacać spekulantom w serwisach aukcyjnych.
Przyznam, że bardzo lubię, gdy współcześni twórcy bawią się klasyką, przetwarzają ją na własny sposób, często prowokując dyskusje i spory, a także wywołując głosy oburzenia osób, które zbyt mocno przywiązane są do oryginałów. Tymczasem takie projekty bywają nie tylko efektowne, są też przede wszystkim potrzebne, żeby odbrązawiać pomnikowe teksty kultury, dyskutować o nich na nowo, starać się je odczytać we współczesnym kontekście, sprawdzić, jak zniosły próbę czasu i czy przypadkiem nasze pozytywne opinie nie są podyktowane w większym stopniu nostalgią, a w mniejszym – rzeczywistą wartością danego dzieła. A czasami taki remake potrafi uświadomić nam, że oryginał jest niedościgniony, jak choćby w przypadku filmu „Psychol” Gusa Van Santa, scena po scenie odtwarzającym „Psychozę” Alfreda Hitchcocka.
Nie są to także w komiksie nowe rzeczy: współcześni twórcy nieustannie pozwalają sobie na autorskie wersje klasycznych postaci. Pomińmy nawet amerykańskie komiksy superbohaterskie, gdzie ciągła reinterpretacja oryginalnych herosów wpisana jest właściwie w formułę gatunku, ale weźmy wydawane przez oficynę Glenat (w Polsce przez Egmont) albumy o Myszce Miki i Kaczorze Donaldzie, Smerfy w autorskiej wersji Tebo czy realistyczne komiksy o Lucky Luke’u Matthieu Bonhomme’a. Każdy z nich był propozycją nowego odczytania popkulturowego mitu, czasami udaną, czasami mniej, lecz często wykraczającą poza granice narzucane przez oryginał.
Kajko i Kokosz w ciągu ponad 30 lat, jakie minęły od wydania ostatniego oryginalnego komiksu Janusza Christy („Mirmił w opałach” ukazał się w 1990 r., artysta zmarł w 2008), doczekali się kilku tomów kontynuacji – podstawową serię robią scenarzysta Maciej Kur i rysownik Sławomir Kiełbus, ale w krótkie historyjki zaangażowani byli różni twórcy z propozycjami czasem daleko odbiegającymi od oryginału.
Rzadziej zdarzają się komiksowe remake’i, ale i one nie są czymś niespotykanym. Dawid Głownia przypomniał niedawno na swoim facebookowym profilu Pan Optykon sytuację, w której Morris i Moebius wymienili się scenariuszami: Morris narysował planszę „Blueberry’ego” w stylu „Lucky Luke’a”, Moebius zrobił odwrotnie. Efekt ukazał się na łamach „Pilote” i był zaskakująco udany – realistyczna kreska zdjęła trochę groteski z komiksu o Luke’u (choć wciąż była to zabawna plansza), cartoonowe rysunki Morrisa sprawiły, że nawet poważny Blueberry był nieco lżejszy i śmieszniejszy.
W Polsce też już zdarzały się podobne projekty. „Wampiurs Wars. Remake” był reinterpretacją komiksu Jana Platy Przechlewskiego, w zinie „Biceps!” była nawet rubryka „Klasyka na nowo”, gdzie młodzi twórcy przerabiali po swojemu plansze ze starych komiksów (na marginesie: podziękowania dla Piotra Nowackiego za przypomnienie tych wydawnictw).
Urodzinowe wydanie „Szkoły latania” to remake całego albumu. Strona po stronie, każda narysowana przez inną artystkę lub innego artystę. Założenie było takie, że scenariusz pozostaje bez zmian: wszystkie dialogi, fabuła, zwroty akcji idą dokładnie śladem Christy. Ale już w rysunkach panowała pełna dowolność: od realizmu, poprzez naśladownictwo stylu Janusza Christy, po większy luz. Nie wiem, czy były jakieś inne obostrzenia poza trzymaniem się oryginalnego tekstu (zakładam, że był też wymóg trzymania się familijnego charakteru historii, co oznacza, że raczej nie można było narysować bohaterów biegających na golasa lub odrąbujących sobie części ciała toporami) – ale gotowy album sprawia wrażenie, jakby zadanie nieco zaangażowanych twórców sparaliżowało. A przynajmniej zamroziło ich fantazję.
Ów specyficzny remake „Szkoły latania” sprawia bowiem wrażenie aż za bardzo spójnego – jasne, style rysowania nierzadko znacząco się różnią, przeskoki są gwałtowne, ale jednocześnie zachowana kolorystyka komiksu Christy oraz (w większości plansz) jego charakterystyczna czcionka dają poczucie ciągłości. Artyści i artystki stanęli na wysokości zadania: mamy do czynienia ze zbiorem, który daje dobry przegląd ich możliwości, nie brakuje tu gwiazd (Zbigniew Kasprzak, Przemek Truściński, Tomasz Leśniak, Michał Śledziński, Krzysztof Gawronkiewicz, Berenika Kołomycka) i twórców z nieco mniejszym, ale znaczącym dorobkiem. Tyle że – i powtarzam, nie wiem, czy to efekt wymogów wydawniczych, braku pomysłów czy jeszcze czegoś innego – zabrakło mi w tym albumie odwagi. Jasne, spora część twórców dokłada coś od siebie, ale niektóre plansze wyglądają tak, jakby kolejne osoby przerysowywały Christę, tyle że we własnym stylu. Czasami delikatnie zmieniając układ kadrów, kiedy indziej pokazując wydarzenia z innego kąta, niż czynił to Christa.
To zawsze porządna robota, w końcu mamy do czynienia z dziełem osób, które się znają na rzeczy. Ale przy tym zachowawcza, bezpieczna, umiarkowana. Są wyjątki – Ernesto Gonzalez daje swojej planszy lekko psychodeliczny vibe, łatwo sobie wyobrazić przygody Kajka, Kokosza i Mirmiła jako słowiański trip narkotykowy. Adam Kmiołek rysuje nie tylko realistycznie, ale jeszcze w postaciach Zbójcerzy ukrywa kilka znanych postaci popkulturowych: od Geralta, poprzez Wolverine’a, po Asteriksa (i jeszcze paru innych, a na pewno wszystkich nie rozpoznałem). Wiesław Skupniewicz, rezygnując z wyrazistych konturów oraz ramek kadrów, daje swojej planszy lekko oniryczny charakter. Uwodzi bajkowy minimalizm ilustracji Bereniki Kołomyckiej, cieszą bohaterowie komiksów Tomasza Samojlika umieszczeni przez autora w kadrach.
Czasami autorzy zaburzą decorum, podmieniając dekoracje: perkusja u Norberta Rybarczyka, wannolot (zamiast latającego kufra) u Jacka Michalskiego. Takie drobiazgi cieszą.
Ciekawie wypadają autorzy nowych wersji okładek albumów o Kajku i Kokoszu zamieszczonych jako bonus: Krzysztof Gawronkiewicz (jego ilustracja jest też okładką całego tomu) wpisuje Kajka i Kokosza w polski szarobury krajobraz z pozbawionymi liści wierzbami. Przemek Truściński daje wojów w wersji z bardzo mrocznego (i w domyśle brutalnego) fantasy. Rafał Gosieniecki odtwarza okładkę tomu „W krainie borostworów”, ale przyciemniając kolory, pogłębiając cienie i delikatnie retuszując mimikę, zmienia ją w afisz filmowego horroru. Marek Turek tworzy osobne arcydzieło: jego interpretacja „Wielkiego turnieju” wygląda niczym Lynchowski koszmar i jest absolutnie przerażająca i równie wspaniała.
Takich eksperymentów w tym tomie powinno być więcej, ostatecznie chyba nikt nie kupuje go dla fabuły, a właśnie po to, żeby spojrzeć na klasyczny komiks oczami innych twórców. Pozostaje tylko domyślać się, jak wyglądaliby Kajko i Kokosz w „patyczakowej” interpretacji Jana Mazura albo Jakuba Dębskiego. Co zrobiliby bracia Minkiewiczowie, Krzysiek Owedyk albo Maciej Sieńczyk? Jak potraktowałaby mocno męskocentryczną (jak większość komiksów z dawnych lat) fabułę Anna Krztoń albo Unka Odya. Czy Kamila Król wpisałaby przygody wojów w swoją słowiańską, melancholijną fantastykę? Może warto byłoby oddać pole komuś, kto rzadziej robi dłuższe formy komiksowe. Janek Koza? Marek Raczkowski? Albo potraktować temat jeszcze szerzej: Bartosz Kędzierski, Mariusz Wilczyński czy Kamil Polak pewnie mogliby dorzucić do stworzonego przez Christę świata coś od siebie.
Być może część tych osób dostała zaproszenie do udziału w projekcie i nie zdecydowała się skorzystać. Być może wydawca bał się zbyt dużych kontrowersji i odrzucenia całości przez najbardziej zagorzałych fanów. Ale lektura „Szkoły latania” – którą polecam, bo to mimo zastrzeżeń ciekawe przedsięwzięcie – pozostawia wrażenie niedosytu. Można było naprawdę zaszaleć, zamiast zatrzymać się na rzetelnym, uczciwym, w całości bardzo fajnym, ale jednak zbyt ugrzecznionym hołdzie.
Kajko i Kokosz. Szkoła latania. Wydanie urodzinowe!, scenariusz: Janusz Christa, ilustracje: Łukasz Auguścik, Krzysztof Budziejewski, Piotr Bednarczyk, Nikodem Cabała, Marta Falkowska, Mieczysław Fijał, Krzysztof Gawronkiewicz, Ernesto Gonzales, Rafał Gosieniecki, Jakub Grochola, Piotr Hołod, Tomasz Kaczkowski, Karol Kalinowski, Magdalena Kania, Zbigniew Kasprzak, Sławomir Kiełbus, Jakub Kijuc, Adam Kmiołek, Berenika Kołomycka, Krzysztof Kopeć, Tomasz Lew Leśniak, Andrzej Łaski, Jacek Michalski, Piotr Nowacki, Marek Oleksicki, Wojciech Olszówka, Tomasz Piorunowski, Hubert Ronek, Artur Ruducha, Norbert Rybarczyk, Tomasz Samojlik, Jacek Skrzydlewski, Wiesław Skupniewicz, Mateusz Skutnik, Mikołaj Spionek, Agnieszka Surma, Przemysław Surma, Urszula Szerszeń, Rafał Szłapa, Michał Śledziński, Agnieszka Świętek, Tomasz Tomaszewski, Przemysław Truściński, Krzysztof Trystuła, Marek Turek, Kajetan Wykurz, Zofia Żelazny, Story House Egmont 2024
Komentarze
Najbardziej Sympatyczny Plagiat w PRL-u.
Bardzo ładny opis (i trafny).