Juszczykłuj kontra wiedźmun
Gdy sierpniowe upały rozleniwiają ponad miarę, można wyruszyć na przygodę w towarzystwie wiedźmuna Gierwalda.
Jestem zapewne jedną z ostatnich potencjalnie zainteresowanych osób, które nie widziały jeszcze „Wiedźmina” na Netflixie. Najpierw chciałem jakoś z boku obejść wiedźminowe wzmożenie: białowłosy Henry Cavill atakował z każdego zakątka internetu, potem doszedłem do wniosku, że jednak aż tak bardzo kolejną interpretacją postaci Geralta nie jestem zainteresowany. Zwłaszcza że tego, co udało się twórcom serii gier o wiedźminie – czyli stworzenia na bazie prozy Andrzeja Sapkowskiego autonomicznego dzieła wysokiej jakości – nie powtórzył nikt inny.
Wydawać by się mogło, że „Wiedźmun” Tomasza Samojlika to rzecz z zupełnie innej kategorii wagowej. Bohater debiutował zresztą przed laty w parodiujących schematy fantasy komiksach dla dorosłych czytelników. Od tamtej pory trochę czasu jednak minęło, a Samojlik okazał się jednym z największych w Polsce specjalistów od komiksu dla dzieci. I podobnie jak w innych swoich albumach także tu z powodzeniem łączy humor i wartką akcję z mądrym, proekologicznym przesłaniem, a na dodatek cytuje obficie nie tylko Sapkowskiego, lecz również inne teksty popkultury – nie wyłączając własnych prac. Wiedźmun zyskał zatem nowe oblicze, ale dzięki temu okazał się jedną z najbardziej pomysłowych i najzabawniejszych reinterpretacji prozy Sapkowskiego. W wersji dla dorosłych bywał zabawny, prowokacyjny, miał w sobie urok fanzinowych komiksów, w których różne chwyty są dozwolone. Za to w wersji dla dzieci ma w sobie ciepło i dyskretny humor, sprawiające, że do albumu chce się wracać.
Wbrew pozorom głównym bohaterem „Wiedźmuna” nie jest wcale zabójca potworów, ale dziewczynka o imieniu Kira, która za pomocą bramy pozwalającej podróżować między wymiarami trafia do pseudośredniowiecznego świata magii i dziwacznych monstrów. Szuka tam swojego ojca, który zaginął przed laty. Jej losy splotą się z losami niezbyt rozgarniętego, ale odpowiednio posępnego wiedźmuna („Cieszcie się swoim spokojnym, zwyczajnym życiem, którego moja mroczna natura nie pozwoli mi nigdy zaznać”, mówi), cierpiącego na brak weny trubadura, dwóch czarodziejek i bitnego krasnoluda. Pierwszy tom ledwo zarysowuje fabułę, pozwala poznać bohaterów i podrzuca kilka tropów, podpowiadając, co dalej może się wydarzyć. Nie testowałem „Wiedźmuna” na czytelnikach z grupy docelowej – z wiekowego przedziału, powiedzmy, 7-12, czyli mniej więcej rówieśnikach Kiry – ale dorośli będą mieli z lektury wystarczająco dużo frajdy, żeby sięgnąć po komiks Samojlika nawet bez towarzystwa dzieci i wyłapywać kolejne aluzje do „Gwiezdnych wojen”, „Czasu apokalipsy” czy komiksów o Kajku i Kokoszu oraz rzecz jasna do dawnych „Wiedźmunów”. A także do produkcji Netflixa – nie oglądając go, wyłapałem aluzję do piosenki o grosza dawaniu wiedźminowi (no dobra, nie jest to powód do dumy, song Jaskra zna chyba każdy), więc pewnie cytatów z serialu kryje się tu więcej.
Nie wszystko, przyznaję, mi się w tym albumie podobało, np. karykaturalnie stereotypowa postać czarodziejki Diss, rozprawiającej przede wszystkim o zmarszczkach. Nie przekonują mnie też niektóre imiona bohaterów – o ile Gierwald budzi miłe skojarzenia z mazurską wsią, o tyle Dżenifer (zamiast Yennefer), Xarpen (zamiast Yarpena) albo Czyrak, bo takie imię w wiedźmuńskiej rzeczywistości nosi Kira (zamiast Ciri), wydają mi się leniwymi pomysłami – i zdaję sobie sprawę, że pochodzą z tych „dorosłych” komiksów o wiedźmunie. Dziś uwierają jeszcze bardziej, bo w innych miejscach autor totalnie czaruje słowotwórstwem – nazwy potworów, pojawiające się głównie na wyklejce komiksu, mogłyby pochodzić z jakiegoś zagubionego rękopisu Lema lub wiersza Leśmiana: Lembajgło, Nanizdrzazg czy Klabiścieg brzmią po prostu wspaniale.
W ogóle potwory z wiedźmuńskiego świata zasługują na własny komiks, zaś pewne tropy sugerują, że będą miały w tej opowieści znacznie większą rolę do odegrania. Swoją drogą, barwne, pomysłowe ilustracje sprawiają, że Gierwaldowi trudno w jego profesji kibicować. Potwory nie są wcale takie potworne, za to muszą bronić siebie i swojego terytorium. Komiksy Samojlika – przypomnę, doktora biologii i pracownika PAN w Białowieży – zawsze uczyły czytelników szacunku do dzikiej przyrody i zwierząt. Tak jest i tym razem, nawet jeśli zwierzęciem jest demolujący przydrożną karczmę Juszczykłuj. Każda tego rodzaju lekcja jest wyjątkowo cenna. A tu jeszcze towarzyszy jej dynamicznie, z humorem opowiedziana historia, mocno osadzona w popkulturze. Postawcie śmiało „Wiedźmuna” na półce obok komiksów o ryjówkach i książeczek o żubrze Pompiku.
Wiedźmun, tom 1. Słodki zapach potwora o zmierzchu, scenariusz i rysunki: Tomasz Samojlik, Kultura Gniewu 2020, 4/6