Biały rycerz mrocznego miasta

Albumy takie jak „Batman: Biały Rycerz” przypominają, że warto od czasu do czasu sięgać po komiksy o superbohaterach. Można w nich znaleźć coś więcej niż standardową rozrywkę.

„Batman: Biały Rycerz”, rys. Sean Murphy, Egmont Polska

Wydawnictwo DC Comics uruchomiło w ubiegłym roku linię wydawniczą Black Label, w ramach której publikowane są zeszyty i albumy dla dojrzalszych i bardziej wymagających czytelników. Przez wiele lat taką funkcję pełnił imprint Vertigo (w jego ramach ukazywały się m.in. „Sandman” Neila Gaimana i „Kaznodzieja” Gartha Ennisa), ale po wielu perturbacjach DC ogłosiło, że zostanie on ostatecznie zamknięty w styczniu 2020 roku. Jest też jedna ważna różnica: o ile Vertigo skupiało się na komiksach ambitnych, bardzo literackich, przełamujących gatunkowe ograniczenia, o tyle Black Label to przede wszystkim historie o superbohaterach. Ale, przynajmniej w założeniu, takie, które pokazują, że jest w nich wciąż olbrzymi potencjał. Łatwo go sobie wyobrazić, bo pod szyldem Black Label ukazują się także wznowienia klasycznych albumów, wśród nich rzeczy naprawdę wybitne, takie jak „Strażnicy” Alana Moore’a i Dave’a Gibbonsa, „Nowa granica” Darwyna Cooke’a czy „Batman: Zabójczy żart” Moore’a i Briana Bollanda. Ekstraklasa, do której nowe tytuły mogą tylko aspirować.
Ważne założenie Black Label jest takie, że każdy z tytułów wydanych w ramach tej linii nie jest częścią oficjalnego kontinuum świata superbohaterów. Mówiąc inaczej: każdy z tych komiksów to wariacja na temat konkretnej postaci. Wersja alternatywna, która nie wpływa na „codzienne” losy Batmana, Supermana czy któregokolwiek z innych herosów lub łotrów. DC już kiedyś z niemałymi sukcesami testowało takie rozwiązania w ramach serii „Elseworlds”, w której, powiedzmy, Batman mógł stanąć twarzą w twarz z Draculą lub Kubą Rozpruwaczem.

Dla czytelnika mających z superbohaterami do czynienia sporadycznie te informacje są o tyle istotne, że warto, by pamiętali, iż na przykład Joker, którego spotkają w albumie „Biały Rycerz” nie jest tym samym Jokerem z „Zabójczego żartu”, nie mówiąc już o wersjach filmowych. To jedynie kolejna interpretacja mitu.
Dla twórców zaś otwierają się nowe możliwości, szansa spojrzenia na superbohaterów świeżym okiem, postawienia ich w nowych, zupełnie innych rolach. Można w tym przypadku pozwolić sobie na wiele – przynajmniej dopóki nie interweniują redaktorzy wydawnictwa. Seana Murphy’ego, autora „Białego Rycerza”, zmusili podobno do zrezygnowania z pokazywania nagości oraz nadużywania wulgaryzmów, warto też pamiętać o awanturze, jaka wybuchła po premierze pierwszej części miniserii „Batman: Przeklęty” (w polskim wydaniu całość ukaże się już wkrótce), gdy okazało się, że na jednym z paneli widoczny jest penis Bruce’a Wayne’a, ocenzurowany w dodrukach i wydaniu zbiorczym. Batman może sobie balansować na krawędzi szaleństwa, ale narządów rozrodczych posiadać nie powinien.

Ten cokolwiek przydługi wstęp prowadzi nas wreszcie do „Białego Rycerza”, pierwszego komiksu wydanego w Polsce pod szyldem DC Black Label. Punktem wyjścia jest uzdrowienie Jokera – dzięki lekom psychopatyczny zabójca odzyskuje swoją prawdziwą tożsamość i wychodzi na wolność. Nie jest już Jokerem, postrachem Gotham, lecz Jackiem Napierem (to hołd złożony filmowemu „Batmanowi” Tima Burtona – grany przez Jacka Nicholsona Joker nosił tam właśnie takie nazwisko), skruszonym obywatelem, który chce odkupić swoje winy i popełnione zbrodnie. Wciąż chce wyeliminować Batmana – ale tym razem zgodnie z literą prawa. Postanawia więc pozwać do sądu policję i władze miasta za to, że przymykały do tej pory oczy na jego działalność. Skoro Mroczny Rycerz ma takie niesamowite gadżety, potężne batmobile i kuloodporne peleryny, to dlaczego nie podzieli się nimi z policją? Pancerz, taki jak jego strój, mógłby ocalić życie niejednego gliniarza. A pomocnicy Batmana – Nightwing i Batgirl – zamiast pomagać samozwańczemu herosowi, powinni służyć swoimi umiejętnościami stróżom prawa. (Na marginesie: superbohaterowie w szeregach policji to również jeden z tematów nadawanego przez HBO serialu „Strażnicy”, opartego na komiksie Alana Moore’a.)
No ale kto zaufałby Jokerowi? Jak się okazuje, niemal wszyscy – ku rozpaczy Bruce’a Wayne’a plan Jacka Napiera zaczyna działać, a sam ex-Joker postanawia wystartować w wyborach do rady miasta.

Sean Murphy w interesujący sposób odwraca wektory, każąc mieszkańcom Gotham (i nam, czytelnikom) w Jokerze dostrzegać pozytywną postać, tytułowego białego rycerza, zaś w Batmanie widzieć może nie tyle złoczyńcę, ile antybohatera z zaburzonym moralnym kompasem. Autor umiejętnie korzysta ze schematów, które ukształtowały się przez osiemdziesiąt lat istnienia komiksów o Batmanie. Bierze na warsztat nie tylko znane postaci (pojawia się ich w „Białym Rycerzu” wiele, choć niektóre są zaledwie statystami), lecz także sprawdzone motywy. Także odzyskanie poczytalności przez Jokera nie jest nowym pomysłem: większość przeciwników Batmana to personifikacje różnych zaburzeń psychicznych, więc scenarzyści od czasu do czasu testują, jak zmiana ich stanu umysłowego wpływa na dynamikę wydarzeń (potem zazwyczaj sytuacja wraca do punktu wyjścia). To wszystko robi na tyle sprawnie, że czytelnikowi niepotrzebna jest dogłębna wiedza na temat superbohaterskiego uniwersum DC. Doświadczeni fani odnajdą w tym komiksie wiele smaczków i aluzji, mniej doświadczeni dostają świetnie narysowany, inteligentny komiks akcji. Lecz także coś więcej.

W tytułach takich jak „Biały rycerz” najciekawsza jest bowiem konfrontacja utrwalonego przez popkulturę mitu z otaczającą nas rzeczywistością. Murphy – obserwując fizyczny i psychiczny pojedynek Batmana z Jokerem – opowiada nie tylko o niewyraźnej granicy między dobrem a złem. Jego komiks jest również solidną refleksją na temat współczesnej polityki, korupcji, odpowiedzialności, nierówności społecznych. To tematy, które owszem, czasami pojawiają się w historiach o superbohaterach, tu jednak wracają ze zdwojoną siłą. Podobnie jak kwestia uregulowania działalności superbohaterów, będąca paliwem kilku bardzo ciekawych albumów – obok kila razy wspomnianych „Strażników” także marvelowskiej „Wojny domowej” (i filmu luźno opartego na jej wątkach, czyli „Kapitana Ameryki: Wojny bohaterów”).
„W odróżnieniu od funkcjonariuszy publicznych Batmana nikt nie rozlicza. Nikt go nie pilnuje. Z wyjątkiem polityków – tego jednego procenta, który zgarnia wasze pieniądze”, peroruje w politycznym wystąpieniu Jack Napier. To, co mówi, mimochodem zgrywa się z polityczną wymową filmu „Joker” Todda Phillipsa – którego bohater (co, swoją drogą, wydaje się mocno niepokojące) stał się już symbolem oporu wobec władzy m.in. podczas protestów w Chile. Ale w tym, że komiks, tak jak inne dzieła popkultury, reaguje na zmieniającą się społeczną i polityczną rzeczywistość dziś nie ma już zupełnie nic zaskakującego.

PS. Sean Murphy już pracuje nad kontynuacją komiksu, „Klątwą Białego Rycerza” (w Stanach Zjednoczonych ukazały się już cztery z zapowiedzianych ośmiu zeszytów), ogłosił też wydanie kolejnej serii, zamykającego jego trylogię o Batmanie.

Batman: Biały Rycerz, scenariusz i ilustracje: Sean Murphy, kolor: Matt Hollingsworth, przekład: Maria Lengren, Egmont Polska 2019, 5/6