Z archiwum Donalda i Sknerusa
Pisanie o pazernym kaczorze, który chciałby mieć wszystko pod kontrolą, może być dość ryzykowne. Zwłaszcza jeśli nieustannie towarzyszy mu Donald, a komiks nosi tytuł „Syn Słońca”. Ale bez obaw – tym razem chodzi o disnejowskich bohaterów. Zapraszam do Kaczogrodu (nie, to też źle brzmi).
Przepraszam, więcej politycznych sucharów nie będzie. Bohaterowie komiksów o Kaczogrodzie nie zasłużyli na porównywanie do polskiej polityki – choćby dlatego, że świat będzie o nich pamiętał długo po tym, jak już wygasną nasze lokalne wojenki i spory.
Mam wrażenie, że komiksy z disnejowskimi bohaterami rzadko są kojarzone z dobrą literaturą – być może w pamięci zapisały się nam przede wszystkim obrazki z gumy do żucia. Komiksy o Donaldzie, Mikim i całej ferajnie miewały wzloty i upadki, dziś chyba są wciąż popularniejsze w Europie niż w Stanach Zjednoczonych – olbrzymia ich część powstaje zresztą we Włoszech i pewnie niewielu jest czytelników, którzy są w stanie nadążyć. Byłaby to praca na pełny etat. Zainteresowanych odsyłam do bazy internetowej Inducks – według jej danych do dziś powstało ponad 150 tys. historyjek.
W Polsce disnejowskie komiksy są stale obecne od ponad ćwierć wieku, w listopadzie ubiegłego roku magazyn „Kaczor Donald” doczekał się tysięcznego (!) numeru, a do tego ukazują się seryjne książeczki i okolicznościowe wydawnictwa. Na marginesie, „Kaczor Donald” rządził: wydawnictwo Egmont podaje, że rekordowa sprzedaż (numer 10/1999) wyniosła prawie 300 tys. egzemplarzy. Wśród seryjnie produkowanych opowiastek zdarzały się tam perełki rysowane przez mistrzów, ale ginęły w tłumie. Brakowało natomiast próby publikacji kaczkowych komiksów z myślą o dorosłych czytelnikach. Egmont wystartował co prawda z ambitną serią „Kaczogród”: każdy tom poświęcony był twórczości jednego artysty (Carl Barks, Vicar, itp.), ale w latach 2004-09 ukazało się tylko pięć części. Polski rynek nie był najwyraźniej wówczas jeszcze gotowy na to, by disnejowskie komiksy traktować poważnie.
Czasy się zmieniły na tyle, że w ubiegłym roku wystartowała bardzo solidnie przygotowana seria z pracami Carla Barksa (do tej pory ukazało się sześć tomów), słusznie uważanego za jednego z mistrzów kaczogrodzkich komiksów. To on wyniósł na wyżyny historie o Donaldzie, to on również był twórcą kluczowych dla tego uniwersum postaci, takich jak Sknerus McKwacz, Diodak czy Bracia Be. A w grudniu, wraz z premierą „Syna Słońca”, ruszyła podobna seria, tyle że z komiksami Dona Rosy.
Rosa, zafascynowany dziełami Carla Barksa, przez całą karierę idzie śladami mistrza. Rozwija pomysły przez niego wprowadzone, odwołuje się do wymyślonych przez niego historii, nawet – jak sam pisze – akcję swoich komiksów osadza „gdzieś w połowie lat 50.”, czyli gdy swoje najsłynniejsze prace publikował Barks. Ba, każdy (no, prawie każdy) komiks Rosy ma ukryty na pierwszej planszy akronim D.U.C.K. („Dedicated to Unca Carl from Keno”, Keno to prawdziwe imię Rosy) – wpisywany rzecz jasna w hołdzie ulubionemu artyście.
Komiksy Rosy – nie licząc tych, które ukazywały się na łamach magazynów – miały już wcześniej w Polsce albumowe wydania. W 2017 r. ukazały się fenomenalne „Życie i czasy Sknerusa McKwacza” – długa opowieść o burzliwych latach młodzieńczych skąpego kaczora. Również we wspomnianym cyklu „Kaczogród” pojawił się tom z pracami Rosy. Zawierał dokładnie te same komiksy, które dziś dostajemy do rąk w albumie „Syn Słońca”. Tyle że znacznie staranniej przygotowane: z poprawionym liternictwem, onomatopejami w oryginalnym brzmieniu i graficznym układzie, a przede wszystkim z bardzo obszernym wstępem i posłowiem samego artysty, objaśniającego chyba wszystkie konteksty zamieszczonych w tomie komiksów.
Rosa pisze o okolicznościach, w których powstawały, o wszystkich nawiązaniach do prac Carla Barksa, o ukrytych smaczkach i tropach, na które trzeba zwrócić uwagę. Do tego szkice, okładki, zdjęcia, a nawet pierwsza część autobiografii rysownika. Rosa najwyraźniej bardzo lubi pisać o Rosie – i jest w tych tekstach jakiś posmak narcyzmu. Ale z drugiej strony: kto zna te prace lepiej niż ich autor? Jasne, brakuje jakiegoś głosu zewnętrznego, krytyczno-historycznego eseju lub wywiadu z kimś, kto osadziłby dzieła Rosy w jeszcze szerszym, pozabarksowym kontekście. Ale nie ma co narzekać: byłoby wspaniale, gdyby każdy zbiór historycznych komiksów doczekał się opracowania na tym poziomie.
Same historyjki wypadają różnie pod względem fabuły: niektóre są dynamiczne i zabawne, inne wydają się naciągane i mało śmieszne, ale pokazują jednocześnie ewolucję Rosy jako scenarzysty. Za to graficznie stoją na mistrzowskim poziomie: autor lubi bawić się detalami, zagęszczać tło, udowadniać, że komiksy o Donaldzie i Sknerusie to coś więcej niż generyczne opowiastki o antropomorficznych kaczorach. Rosa czuje się najlepiej, wysyłając swoich bohaterów w plener: przyjrzyjcie się choćby drobiazgowym ilustracjom w tytułowym „Synu Słońca” czy w „Ostatniej podróży do Dawson”.
„Syn Słońca” to pierwszy tom z liczącej – przynajmniej w wydaniu oryginalnym – 10 tomów serii „Uncle Scrooge and Donald Duck: The Don Rosa Library”, zbierającej wszystkie komiksy Rosy stworzone dla Disneya. Spróbujcie, zwłaszcza jeśli do tej pory unikaliście disnejowskich komiksów. Nie gwarantuję literackich uniesień, ale warto znać, bo to solidny kawałek historii gatunku.
Wujek Sknerus i Kaczor Donald: Syn Słońca (Uncle Scrooge and Donald Duck: The Son of the Sun), scenariusz i ilustracje: Don Rosa, przeł. Jacek Drewnowski, Egmont Polska 2019, 4/6