„Coda”, czyli o magii, która (prawie) całkiem zniknęła
„Coś naprawdę wyjątkowego!” – głosi pełen entuzjazmu blurb Jeffa Lemire’a na okładce pierwszego tomu „Cody” i choć to być może nieco przesadzona opinia, komiks Simona Spurriera i Matíasa Bergary to bardzo dobra rozrywka.
W zachodnich recenzjach „Cody” pojawiają się często porównania z jednej strony do „Władcy Pierścieni”, z drugiej do „Mad Maxa”, co jest wyjątkowo leniwym skojarzeniem pojawiającym się w głowie na hasło „postapokaliptyczna fantasy”. Magiczny świat po globalnej zagładzie to oczywiście nie jest wyjątkowy pomysł – eksplorowały go cykle „Umierająca Ziemia” Jacka Vance’a czy „Opowieści Sipstrassi” Davida Gemmella, a także w pewnym stopniu „Koło czasu” Roberta Jordana. Do tego zestawienia trzeba dorzucić trylogię „Pęknięta Ziemia” N.K. Jemisin (każda z książek została uhonorowana nagrodą Hugo, niezłe osiągnięcie), tej jednak nie czytałem, więc wierzę na słowo recenzentom.
Doświadczenie lektur z wczesnej młodości powoli zaciera się w pamięci, ale pewnie podobnych powieści było w fantasy więcej. Często magia pojawiała się w nich w wyniku zagłady starego świata – jak u Gemmella w „Wilku w cieniu”, rozgrywającym się 300 lat po upadku cywilizacji. Na ruinach dawnych potęg powstają nowe – natknąłem się kiedyś na ciekawą dyskusję, czy Śródziemie opisane we „Władcy Pierścieni” też nie jest światem postapokaliptycznym, skoro ludzka cywilizacja osiągnęła szczyt rozwoju na Numenorze (później zatopionym; akcja „Władcy…” rozgrywa się kilka tysięcy lat po zagładzie wyspy), a to, co było później, jest wyłącznie odpryskiem dawnej świetności.
To jednak wyjątkowo antropocentryczne (dunedainocentryczne?) podejście, elfowie mogliby się nie zgodzić, a i sam Numenor był wszak darem istot wyższych (a konkretnie Valarów) dla ludzi. Ale wkraczamy na pole wysokozaawansowanej nerdozy. Pora wrócić do komiksu.
W „Codzie” oglądamy świat podnoszący się z gruzów. „Dawny świat był piękny, kolorowy, szalony i wspaniały. Nienawidziłem go”, zapisuje w pamiętniku główny bohater Hum. „A potem się skończył. Dokonał tego w końcu ostatni z długiej linii mrocznych władców o niewymawialnych imionach. Ognista ulewa, zagłada ilfów, armie cienia bla bla bla”. No więc owo „bla bla bla” – bardziej oficjalnie nazywane Zdławieniem – niemal wyczerpało obecną w świecie magię. Kto ma dostęp do magicznej substancji zwanej akker, ten ma również sporą szansę na zdobycie władzy jeśli nie nad światem, to przynajmniej nad jego kawałkiem. Więc – skoro już pojawiło się to nieszczęsne porównanie – akker w tej rzeczywistości jest niczym woda w „Mad Maksie”.
Główny bohater, białowłosy, samotny i mrukliwy, przemierza ów podupadający świat, by wbrew własnej woli zostać wplątanym w walkę o władzę, prowadzoną przez znacznie od niego potężniejsze siły. Brzmi znajomo, prawda? Nie wiem, czy Simon Spurrier, tworząc historię Huma – byłego barda, który zrobi wszystko, by ocalić swoją żonę (przed czym, tego nie zdradzę) – miał na myśli akurat opowieści o wiedźminie, ale „Coda” jest udanym recyklingiem pomysłów i schematów fantasy. Brytyjski scenarzysta nadaje im nowe życie, nie traktuje ich bowiem z nabożnością fanatyka. Jest tu czarny humor, opowieść awanturnicza, kapitalna parodia high fantasy. Na dodatek w „Codzie” roi się od barwnych postaci: szalonych magów, żądnych władzy tyranów, nadętych rycerzy, pomocnych sierotek itp. Tak jakby Spurrier miał pod ręką podręcznik początkującego autora fantasy, ale wiedział, jaki należy z niego zrobić użytek, żeby jego tekst nie był wyłącznie powtórką z rozrywki. A doskonały kształt jego scenariuszowi nadają ilustracje urugwajskiego artysty Matíasa Bergary, gęste, bogate w drobiazgi. Całość budzi odległe i bardzo pozytywne skojarzenia z cyklem o Lanfeuście z Troy – wśród komiksów fantasy można znaleźć zdecydowanie gorsze wzorce.
Dodatkowe zalety? Proszę bardzo. Świetny, jak zawsze, przekład Marcelego Szpaka. I polski akcent: zamieszczona w albumie alternatywna okładka autorstwa Jakuba Rebelki.
Zaś Spurrier i Bergara pracują teraz nad kolejnymi epizodami „Hellblazera” (od niedawna ukazującego się w ramach „Uniwersum Sandmana”). Udostępnione w internecie plansze udowadniają, że jest na co czekać. Amerykańska premiera czwartego zeszytu „John Constantine: Hellblazer” już za kilka dni. Na polską trzeba będzie pewnie jeszcze dość długo poczekać.
Coda, tom 1, scenariusz: Simon Spurrier, rysunki: Matías Bergara, przeł. Marceli Szpak, Non Stop Comics, 4/6