„Cyberpunk 2077”: pierwsza wizyta w Night City
Nigdy nie zagram w „Cyberpunk 2077”. To nie buńczuczne wyznanie ani wyraz antykorporacyjnego buntu – w dziedzinie rozrywki popularnej pełnymi garściami biorę, co dają wielkie korporacje – a raczej próba pogodzenia się z rzeczywistością, przeładowaną tekstami kultury do tego stopnia, że z części z nich trzeba rezygnować (z pełną świadomością tego, co się traci). O grze możecie poczytać więcej w tekstach Olafa Szewczyka i Michała R. Wiśniewskiego. A mi lektura „Trauma Team” pozwoliła na samym sobie przetestować, czy szczątkowa (w najlepszym razie) znajomość kontekstów, świata przedstawionego i zasad, którymi ów świat się rządzi, pozwala się cieszyć lekturą, będącą częścią większej popkulturowej franczyzy.
Mówiąc bardziej obrazowo: sprawdziłem, jak czuje się moja żona, gdy raz na kilka lat wyciągnę ją do kina na jeden z filmów o Avengersach.
No więc „Cyberpunk 2077” jako samodzielna lektura sprawdza się całkiem nieźle. Nie mam pojęcia (nie sprawdzałem w innych tekstach), ile niespodzianek czeka na czytelników, którzy spędzili już nieco czasu na ulicach Night City. Czy na planszach komiksu zobaczą znajome twarze, lokalizacje, stroje, broń? Czy fabuła „Trauma Team” wpisuje się – choćby epizodycznie – w narrację znaną z gry? Jeśli tak, to jest to tylko wartość dodana, a nie sens całej opowieści.
Trauma Team to świetnie wytrenowana grupa ratunkowa, połączenie oddziału komandosów i medyków, tyle że ich zadaniem jest uratowanie (za wszelką cenę) klienta, który za taką usługę płaci. Nadia, główna bohaterka albumu, bierze właśnie udział w pierwszej po przerwie misji – jej poprzedni oddział (w którego skład wchodził również jej kochanek) zginął podczas akcji, ona jako jedyna przeżyła. Nękana wspomnieniami krwawych wydarzeń musi przewartościować swoje priorytety, gdy okaże się, że nowym klientem jej oddziału jest ten sam człowiek, który zabił jej poprzednią drużynę.
Trudno nazwać fabułę tego komiksu odkrywczą, ale scenarzysta Cullen Bunn – znany u nas m.in. z serii „Hrabstwo Harrow” oraz „Szósty rewolwer” – prowadzi akcję pewną ręką. Potrafi utrzymać napięcie, choć niekoniecznie serwuje przy tym liczne zwroty akcji. Cyberpunkowość – w sensie gatunkowym, a nie w zakresie nawiązań do gry – jest zresztą w tej historii dość umowna. Owszem, są odpowiednie dekoracje (rozświetlone neonami, gęsto zabudowane miasto), cyborgizacja ciał, futurystyczna broń, rzeczywistość podporządkowana korporacyjnemu porządkowi, lecz fabułę „Trauma Team” równie łatwo sobie wyobrazić w bardziej tradycyjnych dekoracjach. Zdaje się również, że Bunn pożycza sporo od kina: gdy oddział próbuje wydostać się z wieżowca pełnego złoli, przypomina się świetny „Raid” Garetha Evansa, a zwłaszcza (to dzięki tym cyberpunkowym dekoracjom) „Dredd” Pete’a Travisa. A gdzieś w tle pobrzmiewa również echo „Ataku na posterunek 13” Johna Carpentera. Ale nie będę narzekał, bo to bardzo dobre wzorce do naśladowania.
Całości dopełniają bardzo dobre ilustracje Miguela Valderramy: dynamiczne i świetnie skadrowane. A od czasu do czasu dostrzegam w nich nawet ukłony w stronę „Akiry” – ale może tak działa jedynie moja wyobraźnia, wszak manga Katsuhiro Otomo to w dziedzinie cyberpunkowego komiksu wzór niedościgniony.
Amerykańska premiera kolejnego komiksu ze świata „Cyberpunk 2077” – „You Have My Word” – już za kilkanaście dni. Lektura „Trauma Team” przekonała mnie, że do Night City warto wrócić. Tym bardziej że scenariusz pisze Bartosz Sztybor, który dla wydawnictwa Dark Horse tworzy również nowe opowieści o wiedźminie.
Cyberpunk 2077: Trauma Team, scenariusz: Cullen Bunn, rysunki: Miguel Valderrama, przeł. Zofia Sawicka, Egmont Polska 2021, 4/6