Po co komu żąbielki?
W ramach małego przestawiania komiksów na półkach sięgnąłem po album, który kupiłem jeszcze wiosną, a po jego lekturze zastanawiam się, dlaczego właściwie zdecydowałem się na ten zakup. „Przygody żąbielka i inne opowieści” to publikacja przeznaczona albo dla zagorzałych kolekcjonerów polskiego komiksu, albo dla fanatyków twórczości Szarloty Pawel.
Przyznaję, że do dokonań Szarloty Pawel mam stosunek ambiwalentny. Owszem, jako dzieciak uwielbiałem przygody Jonka, Jonki i Kleksa („Pióro contra flamaster” czytałem wiele razy), podobnie historyjki o Kubusiu Piekielnym – idealnie trafiały w poczucie humoru i czytelnicze potrzeby mojego siedmio-, ośmioletniego ja, nie mówiąc już o tym, że ich akcja toczyła się często na zwyczajnym, szarym blokowisku, podobnym do tego, na którym sam się wychowywałem.
Po latach czar prysł. Gdy Egmont zaczął wznawiać komiksy o Kleksie, nie byłem w stanie wykrzesać z siebie dawnego entuzjazmu, który towarzyszył mi, gdy wracałem do wielu innych ulubionych komiksów z dzieciństwa, często odkrywając w nich coś, czego jako kilkulatek dostrzec po prostu nie mogłem. U Szarloty Pawel co prawda też są takie ukryte smaczki, zwłaszcza pojawiający się w jej komiksach ironiczny obraz peerelowskiej rzeczywistości i problemów związanych z codziennym życiem (od sklepowych kolejek po wiecznie zepsute windy w bloku) – we wstępie do albumu Leszek Kaczanowski słusznie porównuje je do filmów Barei, choć oczywiście to nie ten poziom zjadliwości wobec systemowych niedoróbek.
Doceniam jej sprawność w kadrowaniu i kreowaniu dynamicznych fabuł – zwłaszcza tych, w których kłopoty i wynikające z nich przygody piętrzą się w zastraszającym tempie. Nie bez znaczenia jest też fakt, że była w zasadzie jedyną kobietą tworzącą komiksy w czasach Polski Ludowej – dzięki czemu przynajmniej pod postacią Jonki dostaliśmy wtedy jako czytelnicy jeden z nielicznych portretów dziewczyny wymykający się stereotypowi.
Ale mimo tych plusów komiksy Szarloty Pawel wydają mi się po latach mało oryginalne, sztampowo rysowane (choć oczywiście styl autorki rozpoznawalny jest na pierwszy rzut oka), często fabularnie wysilone i wyjątkowo mało zabawne. „Przygody żąbielka…” tylko mnie niestety w tej opinii utwierdziły.
Oczywiście dla kolekcjonerów to publikacja bezcenna: album zbiera rozproszone prace Szarloty Pawel, publikowane (poza jej słynnymi seriami) na łamach „Świata Młodych” i kwartalnika „Uśmiech numeru” (tam ukazywały się tytułowe „Przygody żąbielka”), lecz także w innych tytułach, m.in. „Super Expressie” i „Komputer Świecie”. Do tego garść ilustracji książkowych, okładek, projektów pocztówek i tego typu drobiazgów. Edytorsko rzecz przygotowana jest – jak zazwyczaj w wydawnictwie Ongrys – bez zarzutu. W kilku miejscach jakość skanów nie jest idealna, ale wynika to, jak sądzę, z kiepskiego stanu materiału wyjściowego, w paru innych przypadkach brakuje oryginalnego źródła i czasu publikacji, lecz ponownie zakładam, że były to informacje, do których nie udało się dotrzeć, a nie zaniedbanie wydawnictwa.
Ciekawostką jest szansa rzucenia okiem na inne oblicza twórczości Szarloty Pawel. Choć niekoniecznie dostarczają one artystycznych uniesień: projekty pocztówek, zwłaszcza świątecznych, zaskakują poziomem kiczu, słabo wypadają też realistyczne ilustracje (zwłaszcza kilka obrazków o tematyce marynistycznej, publikowanych w „Świecie Młodych” na początku lat 80.).
Ale przypadkowi czytelnicy powinni na „Przygody żąbielka…” uważać – niewiele tu solidnej treści, a to, co jest, zestarzało się dość okropnie. Tytułowe historyjki o stworku, który przypomina kanarka (tyle że z żądłem oraz z czerwonym nosem zamiast dzioba), są kuriozalne i pozbawione przewodniego pomysłu (jeden z odcinków to anegdota z Dzikiego Zachodu, którą po prostu jeden żąbielek opowiada drugiemu). Ale – w przeciwieństwie do większości zamieszczonych w tomie prac – mają przynajmniej jakiś charakter. Komiksy edukacyjno-społeczne rażą dydaktyzmem i uproszczonym postrzeganiem świata – tłumaczy je niby to, że były przeznaczone dla młodych czytelników, ale nie wyjaśnia, dlaczego są tak nudne i oparte na stereotypach. „Sopel i reszta” – seria pasków komiksowych dla „Super Expressu” – jest kompletnie pozbawiona wdzięku, wreszcie „Interfejs z ludzką twarzą” – cykl tworzony dla „Komputer Świata” – to zbiór sucharów, które stały w najgłębszym miejscu najbardziej niedostępnej szafki i zostały dawno zapomniane. Chciałem napisać, że niewiele rzeczy rdzewieje tak szybko jak żarty na temat nowych technologii, ale te akurat dowcipy były zmurszałe już w czasie publikacji: ot, w jednym z odcinków bohater boi się, że ma w kieszeni szczura, a to tylko wibrująca komórka, ha ha. Ha. Dla przypomnienia: cykl ukazywał się w 2001 r., gdy na rynku była już obecna PlayStation 2, Bill Gates wypuścił Windows ME, a „Quake”, w którego grają bohaterowie, był już echem przeszłości.
Tego zbioru powinni też za wszelką cenę unikać ci, którzy dopiero chcą poznać twórczość Szarloty Pawel, bo łatwo mogą się zniechęcić. Lepiej zacząć od którejś z pełnometrażowych przygód Kleksa – „Pióro contra flamaster” czy „Porwanie księżniczki” – ewentualnie od „Kubusia Piekielnego”, zostawiając „Żąbielka” kolekcjonerom i historykom polskiego komiksu.
Przygody żąbielka i inne opowieści, scenariusz i rysunki: Szarlota Pawel, dodatkowe scenariusze: Konrad T. Lewandowski, Ongrys 2020, 2/6