Miki, jakiego (jeszcze) nie znacie

Ukazuje się w Polsce mnóstwo znakomitych komiksów – dawno jednak żaden z nich nie ujął mnie tak jak „Miki i kraina Pradawnych” oraz „Horrifikland”. A na dodatek ich publikacja oznacza, że na polski rynek wróciły albumy z kapitalnego cyklu Disney by Glénat.

Plansza z komiksu „Miki i kraina Pradawnych”, rys. Silvio Camboni / Story House Egmont

Francuskie wydawnictwo Glénat ma prawa do publikacji komiksów o Myszce Miki i Kaczorze Donaldzie na rynku frankofońskim i to od tej oficyny wyszła propozycja, by lokalni twórcy komiksowi mogli stworzyć własne wizje przygód popularnych bohaterów. I chyba ku zaskoczeniu Glénat Disney – hegemon hegemonów – wyraził zgodę, podobno nawet nie stawiając niemożliwych do spełnienia warunków. Artyści zaproszeni przez oficynę do współpracy dostali w miarę wolną rękę – pod warunkiem że będą przestrzegać najważniejszych wytycznych kompanii, czyli unikać pokazywania broni, przemocy i erotyki. Wydawnictwa się dogadały i od 2016 r. w ramach cyklu Disney by Glénat ukazało się 12 tytułów, dwa kolejne we Francji pojawią się w ciągu najbliższych tygodni – w tym pysznie zapowiadające się „Wakacje Donalda” Frédérica Brrémauda i Federica Bertolucciego, znanych m.in. z serii „Love”.

W Polsce ukazał się do tej pory tylko jeden Glénatowy album: „Kawa Zombo” znakomitego rysownika i scenarzysty Régisa Loisela, moim zdaniem jedna z najwspanialszych opowieści o Mikim i przyjaciołach. Historię otwierał kadr dość nieoczywisty: Miki i koń Horacy stoją w kolejce najemnych robotników szukających pracy. Zostają odprawieni z kwitkiem, ale szybko przekonują się, że to nie przypadek: mają się bowiem ugiąć pod naciskiem lokalnego milionera, który na miejscu spokojnego osiedla planuje wybudować pole golfowe. Miki i Horacy, chcąc ocalić domy swoje i sąsiadów, muszą sile pieniądza przeciwstawić siłę rozumu i pięści. W wersji Loisela Miki był nie tyle uwielbianym przez tłumy everymanem, ile „working class hero” niczym z piosenek Woody’ego Guthriego. Donald był abnegatem, który wyniósł się poza miasto, Goofy – pogrążonym w depresji samotnikiem, ledwo wiążącym koniec z końcem. Loisel wracał niejako do korzeni swojego bohatera, czasów Wielkiego Kryzysu (kiedy to Miki debiutował na kinowym ekranie w kreskówce „Parowiec Willie”), nie rezygnując jednocześnie z przygodowo-slapstickowej fabuły. Ale intryga i humor służyły mu za tło do zaskakująco przenikliwego – przynajmniej w kategoriach disnejowskiej rozrywki – społecznego komentarza.

Teraz wreszcie do „Kawy Zombo” dołączyły dwa kolejne albumy wydane pierwotnie przez Glénat. Mniej przenikliwe w treści – gatunkowo to nieco inna kategoria – ale równie udane. „Miki i kraina Pradawnych” Denisa-Pierre’a Filippiego i Silvia Camboniego to baśń rozgrywająca się w fantastycznym świecie dryfujących w powietrzu wysp. Miki gra tu skromnego powroźnika (jego praca jest niezbędna, by łączyć oddzielne powietrzne skały w większe grupy), który rzuca wyzwanie władającemu tą magiczną krainą Fantomenowi, a jednocześnie z pomocą przyjaciół postanawia odnaleźć legendarny kontynent Pradawnych, gdzie każdy miałby dla siebie wystarczająco dużo miejsca. „Horrifikland” to dla odmiany komediowy kryminał z domieszką grozy: Miki, Goofy i Donald pracują jako prywatni detektywi, wynajęci, by odnaleźć kota starszej pani, a przy okazji trafiają na ślad poważniejszej afery związanej z tytułowym lunaparkiem straszydeł.

Fragment komiksu „Horrifikland”, rys. Alexis Nesme / Story House Egmont

Twórcy obu albumów nie uciekają od dobrze ugruntowanego w popkulturowej świadomości wizerunku bohaterów. Miki jest odważny, szlachetny i sprytny, Goofy – lojalny i niezbyt rozgarnięty, Donald (który występuje jedynie w „Horrifiklandzie”) to furiat, którego łatwo wyprowadzić z równowagi, Czarny Piotruś zaś jest kombinatorem i krętaczem, nawet jeśli czasami dobrze się maskuje. W tle pojawia się galeria mniej lub bardziej znanych disnejowskich postaci, dobrze uzupełniających charaktery głównych graczy. Odwołując się do znajomego i dobrze ugruntowanego schematu, autorzy potrafią jednak opowiedzieć zaskakująco świeże historie. „Horrifikland” jest pyszny, zwłaszcza gdy bawi się groteskowo przerysowaną ikonografią horroru (czasami składając zaskakujące hołdy, jak w zabawnym wizualnym cytacie z serialu „The Walking Dead”), lecz jednocześnie rozpisana przez Lewisa Trondheima fabuła najbardziej przypomina tradycyjne animacje (a także komiksowe historyjki), w których Miki, Goofy i Donald ładują się w kłopoty, włączając się w komedię pomyłek oraz ciąg slapstickowych pojedynków, upadków i pościgów. Ale humor jest przedni, zaś ilustracje Alexisa Nesme wspaniałe.

Znajdź różnice: „Horrifikland” kontra „The Walking Dead”

Natomiast „Kraina Pradawnych” to czyste piękno, i nawet jeśli obrazy Camboniego balansują często na granicy kiczu, to jego wizji krainy podniebnych wysp nie można odmówić hipnotyzującego rozmachu. Sama opowieść to klasyczna fantasy oparta na campbellowskim micie bohatera, ale sprawnie wykorzystująca gatunkowe tropy (wszak latająca wyspa jest w literaturze znana przynajmniej od czasu Swiftowskiej Laputy). I niby to nic wielkiego: po prostu sprawnie opowiedziana bajka z odpowiednim przesłaniem, ale komiks Filippiego i Camboniego ma tak wiele wdzięku, że stworzonego przez artystów świata nie chce się opuszczać. Na szczęście Egmont już zapowiedział publikację wcześniejszego albumu stworzonego przez ten duet w ramach cyklu Disney by Glénat – „Miki i zaginiony ocean”, równie oszałamiający wizualnie. Nie ukrywam, że bardzo liczę na kolejne tomy, zwłaszcza „Młodość Mikiego” autorstwa Tébo czy „Mickey All Stars”, w którym każda plansza została stworzona przez innego artystę, wyglądają na smakowite lektury.

„Horrifikland”, „Kraina Pradawnych” i „Kawa Zombo” to esencja tego, co w disnejowskich komiksach najlepsze: przygody, humoru, nienachalnego morału, beztroskiej zabawy. Trzeba przy tym przyznać, że nie jest wcale łatwo być fanem Mikiego i Donalda – zapewne mało kto na świecie nadąża za wszystkimi wydawanymi komiksami, zwłaszcza że część z nich ukazywała się tylko w niektórych krajach – najbardziej zagorzałym wielbicielom polecam grzebanie w potężnej bazie danych I.N.D.U.C.K.S. W Polsce, poza cyklicznymi magazynami w stylu „Kaczora Donalda”, ukazują się także elegancko opracowane klasyczne komiksy Carla Barksa i Dona Rosy – ale i tu trzeba liczyć się z dwucyfrową liczbą tomów, no i trzeba mieć żyłkę kolekcjonera, by wszystkie skompletować. Jeśli jednak potrzebujecie krótkiego spotkania z ulubionymi bohaterami z dzieciństwa (a jednocześnie klasyczne kreskówki nie są u nas legalnie dostępne ani w serwisach streamingowych, ani na żadnych nośnikach), to trudno mi wyobrazić sobie lepszą lekturę niż albumy spod szyldu Disney by Glénat. Tworzone z miłości do oryginału, ale z większą swobodą i wyobraźnią – być może dlatego, że choć są podporządkowane wytycznym z disnejowskiej centrali, to jednak wymykają się korporacyjnemu podejściu do gotowego produktu.

Miki i kraina Pradawnych, scenariusz: Denis-Pierre Filippi, rysunki: Silvio Camboni, przeł. Maria Mosiewicz, Story House Egmont, 5/6

Horrifikland: Przerażająca przygoda Myszki Miki, scenariusz: Lewis Trondheim, rysunki: Alexis Nesme, przeł. Maria Mosiewicz, Story House Egmont, 4/6