„Incel”, czyli prawdziwi mężczyźni kontratakują

„Incel”, rys. Jan Mazur / Kultura Gniewu

Ledwo połowa roku minęła, a już na liście żelaznych kandydatów do miana najlepszego komiksu AD 2022 pojawił się kolejny kandydat. Po „Zasadzie Trójek” Tomasza Spella i „Wolność albo śmierć” Aleksandry Herzyk do czołówki dołączył Jan Mazur z „Incelem”. I choć niby po wcześniejszych albumach – zwłaszcza po „Tam, gdzie rosły mirabelki” oraz „Końcu świata w Makowicach” (najlepsza polska postapokalipsa!) – wiadomo, na co stać autora, to jednak „Incel” zaskakuje celnością obserwacji, kapitalnie wymyślonymi i naturalnie brzmiącymi dialogami, a także nieoczekiwaną empatią wobec niekoniecznie budzącego ciepłe uczucia bohatera.

Pierwsza rzecz, jaka rzuca się w oczy, to fakt, że nikt nie rysuje nudy tak cudownie jak Jan Mazur. Czas jego bohaterów wypełniają prozaiczne czynności, nicnierobienie i nieustanne czekanie na zmianę, która nie nadchodzi. Tak samo jest w przypadku Bartka, tytułowego incela: za dnia siedzi na kasie w osiedlowej Żabce, wieczorami wrzuca amatorskie filmy (zdjęcia przyrody zmontowane w rytm depresyjnego black metalu – nie wiem, czy to dobry moment, żeby przyznać, że ścieżkę dźwiękową ten album ma kapitalną) na swój kanał na YouTubie i prowadzi bloga, w którym opisuje, jakim to jest życiowym przegrywem.

Jego monotonną egzystencję przerywają dwa zdarzenia: najpierw okazuje się, że Bartek ma fankę, z którą zaczyna korespondować (co natychmiast pobudza jego erotyczne fantazje), potem spotyka grupę prawicowych radykałów marzących o zemście na feministkach – wszak, jak wierzą, to uprawiana przez nie propaganda sprawia, że żadna dziewczyna nie chce się już umawiać z „prawdziwymi mężczyznami”. Hermetyczne środowisko piwnicznych onanistów może wydawać się zbyt łatwym celem satyry, ale Mazur nie poprzestaje na taniej zgrywie. Jak zawsze w swoich komiksach zagląda do świata, którego nie chcemy znać, a jednocześnie robi wiele, żebyśmy próbowali choć trochę zrozumieć (choć w żadnym razie usprawiedliwić) zaludniające go indywidua – dla odrażających typków z drugiego planu nie ma litości, a swojskich „maczo”, dla których spełnieniem marzeń o niezależności jest rozbicie namiotu w lesie i zajadanie mielonki z puszki, karykaturuje wspaniale. Ale już Bartek, choć żenujący, jest pełnowymiarową postacią, której może nie sposób kibicować, lecz zarazem trudno nie współczuć.

To wszystko Mazur robi w niepowtarzalnym, bardzo oszczędnym graficznie stylu. Z pozoru może się wydawać, że to banalne, proste kreseczki, jeszcze bardziej minimalistyczne niż rysunki satyryczne Sławomira Mrożka czy – by sięgnąć po twórcę z tego samego co Mazur pokolenia – komiksy Jacka Świdzińskiego. Ale to, jak twórca „Incela” potrafi za pomocą tych kreseczek, kółeczek i owali przekazać emocje, to jest komiksowa sztuka najwyższej klasy.

PS Krótsza wersja tej recenzji pojawiła się na łamach „Polityki” 24 maja.

Incel, scenariusz i rysunki: Jan Mazur, Kultura Gniewu, Warszawa 2022, 5/6