Krótko: „Lucky Luke na siodełku”
Komiksów ukazuje się mnóstwo, sporo adaptacji trafia na małe i duże ekrany, o niektórych można pisać bez końca, lecz i o innych warto pamiętać. Na blogu pod – przyznaję, niespecjalnie oryginalnym – hasłem „Krótko” będę więc wrzucać niezbyt obszerne recenzje tytułów, które warto przeczytać (lub których warto unikać) – nieco dłuższe niż te, które ukazują się co miesiąc w papierowym wydaniu „Polityki”, lecz krótsze niż zwyczajowe blogonotki.
Na pierwszy ogień Lucky Luke w wersji Mawila.
Nie ukrywam, że mam słabość do komiksów o Lucky Luke’u (i w ogóle do komiksowych westernów, ale to już inna historia). Pewnie wzięła się stąd, że gdy wiele lat temu Egmont publikował komiksy Goscinnego i Morrisa, zaczął od bardzo mocnych strzałów: „Dyliżansu” i „Żółtodzioba” (wtedy wydanego pt. „Wrażliwa Stopa”). Zaskoczyło i od tej pory Luke to jeden z moich ulubionych komiksowych bohaterów, choć mam – często bolesną – świadomość pojawiających się w całej serii rasistowskich i mizoginicznych stereotypów, a i humor czasami wydaje się mocno zwietrzały, szczególnie w pierwszych tomach, których autorem był sam Morris, jak i późniejszych, pisanych po śmierci Goscinnego przez innych scenarzystów.
Lubię też eksperymenty z tą serią, bo o ile podstawowy cykl utrzymany jest z grubsza w jednolitej tonacji, o tyle już np. albumy Mathieu Bonhomme’a („Człowiek, który zabił Lucky Luke’a” i „Wanted Lucky Luke”) mają bardziej realistyczny klimat. A „Lucky Luke na siodełku”, kolejny hommage, tym razem w wykonaniu Mawila, to slapstickowy pastisz, ale stworzony najwyraźniej z miłości do oryginału. Fabuła zresztą mogłaby przypaść Goscinnemu do gustu: Luke staje w obronie Alberta Overmana, twórcy roweru z napędem łańcuchowym. Overman stał się bowiem celem ataków zbirów wynajętych przez A.A. Pope’a – magnata w branży bicykli, obawiającego się, że poręczniejszy i łatwiejszy w obsłudze rower jest zbyt groźną konkurencją dla jego pojazdów. Luke traci swojego wiernego Jolly Jumpera (nic poważnego, bez obaw) i musi wykonać swoją misję, pędząc przez Amerykę na „drucianym ośle” i stawiając czoła kolejnym atakom bandziorów Pope’a.
„Lucky Luke na siodełku” ma wdzięk i humor znany z wcześniejszych komiksów Mawila, choć brakuje mu przenikliwości i ciężaru takich prac jak „Kinderland” czy „Możemy zostać przyjaciółmi”. Zresztą trudno je ze sobą zestawiać: tu przecież nie ma miejsca na autobiograficzne wątki i socjologiczne obserwacje. Ten album to przewrotny i sympatyczny hołd złożony klasykowi, inteligentnie grający z konwencją westernu, jak i samych opowieści o Lucky Luke’u. Może nieco zbyt przeciągnięty i zbyt mocno polegający na jednostajnym dowcipie, ale lektura pozostawia dobre wrażenie. A ja liczę na to, że Egmont pokusi się o wydanie innych albumów o Luke’u: „Jolly Jumper ne répond plus” Guillaume’a Bouzarda oraz „Zarter Schmelz” Ralfa Königa.
Lucky Luke na siodełku (Lucky Luke sattelt um), scenariusz i rysunki: Mawil, przeł. Katarzyna Łakomik, Story House Egmont 2022, 4/6
Komentarze
No właśnie – o tym komiksie zapomniałem. Będę musiał wnuków na niego nakierować.
Szanowny Panie Redaktorze,
Mam dla Pana zadanie domowe. Czy jest możliwe dotarcie do starych numerów czasopisma „Na przełaj”, gdzie po raz pierwszy w Polsce pojawił się Lucky Luke?
Kto to przekładał? W jakich latach się to ukazywało? Które z zeszytów tam się pojawiły? Ograniczona paleta kolorów, która wynikała z ograniczeń ówczesnego druku, czyniła tę wersję niezwykle „stylową”, fenomenalnie pasujacą do konwencji „westernu”. Czy można to dzisiaj wznowić?
Bardzo dziękuję za informację! Nie miałem wcześniej do czynienia z Lucky Lukiem w „Na przełaj”, teraz zobaczyłem kilka skanów w internecie i rzeczywiście ciekawie to wyglądało! Zbadanie szczegółów pewnie wymaga trochę pracy (chyba że ktoś już to wcześniej zrobił, jeszcze nie sprawdzałem), ale to dobry pomysł. Natomiast wznowienie w takiej formie zapewne nie wchodzi w grę ze względów licencyjnych – ale to już pytanie do wydawcy albumów o LL.