11 muszkieterów, czyli pożytki z nieudanych eksperymentów
Komiksy Toma Gaulda są w Polsce niemal całkowicie pomijane przez wydawców. Dla czytelników to spora strata, na szczęście można sięgnąć po zachodnie wydania.
Do tej pory ukazały się u nas tylko dwa komiksy Gaulda: „Goliata” opublikowała przed laty Centrala, „Mooncopa” – Wydawnictwo Komiksowe. Oba były jednak tradycyjnymi narracjami (warto dodać, że świetnymi). Omijają nas jednak szerokim łukiem książkowe wydania rysunków, które szkocki artysta tworzy dla prasy, przede wszystkim dla „Guardiana” i „New Scientist”. Podobno u nas nie sprzedają się zbyt dobrze zbiory pasków komiksowych, choć są wyjątki („Fistaszki”, „Garfield”, „Calvin i Hobbes”). Oczywiście dzieła Gaulda nie są paskami w tradycyjnym rozumieniu: nie mają wspólnych bohaterów, nie układają się w opatrzoną jednym tytułem serię. To raczej rysunkowe żarty, na które czasem składa się kilka kadrów, czasem jeden obrazek, a zdarza się, że zbudowane są niemal wyłącznie ze słów, którym Gauld nadaje odpowiednią graficzną formę.
W jego komiksach wyróżniają się dwa nurty: literacki i naukowy. Z jednej strony wynika to zapewne z profilu tytułów, z jakimi współpracuje, z drugiej jest efektem jego fascynacji. Gauld wywraca świat literatury i świat nauki do góry nogami. A bywa, że splata je ze sobą, jak w najnowszym tomiku „Department of Mind-Blowing Theories”, wyborze ilustracji z „New Scientist”. W komiksach Gaulda eksperyment naukowy może przywołać do laboratorium Cthulhu, dzikie stwory z książki Maurice’a Sendaka narzekają na zoologów zbierających ich odchody, a trzy niedźwiadki po wizycie Złotowłosej swoje obserwacje zapisują w formie antropologicznych dysertacji. Wszystko narysowane w minimalistycznym stylu, choć Gauld, jeśli potrzebuje, potrafi zagęścić ilustracje gąszczem dżungli, plątaniną kabli i rur lub labiryntem w stylu Eschera.
Na tylnej okładce angielskiego wydania „Department…” widnieją blurby napisane przez Neila Gaimana i Williama Gibsona, co może prawdopodobnie wzbudzić zazdrość każdego pisarza, nie tylko twórcy komiksów. To jednocześnie świetny wybór, bo prace Gaulda, jak książki obu autorów, są bardzo mocno osadzone w kulturze popularnej, a zarazem dowodzą, że artysta pilnie śledzi doniesienia z różnych dziedzin nauki. „Tom Gauld jest zawsze zabawny, ale tak, by sprawić, że poczujesz się mądrzej”, pisze Gaiman i to jest esencja twórczości artysty. Na pierwszy rzut oka może się wydawać, że Gauld bywa sceptyczny – czy to wobec naukowych eksperymentów przynoszących nieoczekiwane rezultaty, czy wobec książek uznawanych za literackie arcydzieła. Ale tak naprawdę ostrze jego satyry wymierzone jest w ignorancję czytelników, szczególnie tych, którzy wątpią w naukowe i akademickie autorytety. Tych, którzy uważają, że się znają na wszystkim – ostatnio choćby na epidemii koronawirusa – choć czytają jedynie nagłówki w serwisach internetowych i streszczenia książek na Wikipedii. Jego dowcip bywa delikatnie nerdowski – ale na szczęście na poziomie, który może ogarnąć nie tylko posiadacz lub posiadaczka doktoratu z nauk ścisłych – jak w żarcie o klasykach literatury napisanych w systemie dwójkowym, gdzie pojawiają się m.in. „11 Muszkieterów”, „111000011 stopni Fahrenheita” czy „1100 gniewnych ludzi”.
Gauld jest również bardzo krytyczny wobec mediów społecznościowych (sam z nich intensywnie korzysta), spłaszczających nasze wyobrażenia na temat świata. „Witam w piekle, pani profesor”, mówi na jednej ilustracji diabeł dzierżący widły. „To jest Tony. Kiedyś zobaczył w internecie coś na temat pani specjalizacji i teraz przez całą wieczność będzie panią w tej kwestii pouczał”. Prawdę mówiąc, nie trzeba do tego piekła – wystarczy konto na Facebooku albo Twitterze. Albo ten kolega z pracy, który przeczytał, że to Soros, 5G, Gates i Madonna odpowiadają za pandemię.
Department of Mind-Blowing Theories, scenariusz i ilustracje: Tom Gauld, Cannongate Books, 5/6