„Globalne Pasmo”: silni, zwarci, gotowi
Lektura „Globalnego Pasma” nasunęła mi skojarzenia z filmami grozy lat 30. i 40. Przyznaję, dość nieoczekiwane. Wiele horrorów z tamtego czasu kończyło się dość raptownie. Przez cały film budowane było napięcie, emocje musiały znaleźć ujście w finałowym starciu ze złem, po czym nagle wszystko się urywało. Cut to black. Cel został osiągnięty, nie ma co się zastanawiać nad losem pozostałych przy życiu bohaterów. Zresztą robili tak nie tylko twórcy filmów grozy: finałowa strzelanina w dramatach gangsterskich czy pocałunek w komediach romantycznych wieńczyły dzieło.
Co to ma wspólnego z „Globalnym Pasmem”? To oczywiście luźne skojarzenie, ale większość z 12 epizodów składających się na album kończy się właśnie tak gwałtownie. Wróg zostaje pokonany, ostatnia kula wystrzelona, ostatni cios zadany, koniec, roll credits. Żadnej szansy na wyciszenie emocji, podsumowanie, wyjaśnienie. Są wyjątki, jak w przypadku spokojniejszego, wręcz nastrojowego epizodu „Wielkie niebo”, ale jest ich bardzo mało. Zdaję sobie sprawę, że taki był plan, ale na mnie kompletnie nie robi to wrażenia. W ogóle cała seria okazała się sporym rozczarowaniem.
Nie powinienem się właściwie dziwić. Warrena Ellisa – twórcę o bardzo bogatym dorobku – uważam za jednego z najbardziej przereklamowanych scenarzystów w branży, choć zdarzały mu się serie dobre (jak „Planetary”) i ważne (jak „Transmetropolitan”). Dziś nie bez znaczenia dla odbioru jego dzieł pozostaje również fakt, że okazał się wyjątkowo nieprzyjemnym typem, oferującym opiekę nad aspirującymi artystkami komiksowymi w zamian za seks.
„Globalne Pasmo” to jeden z tych komiksów Ellisa, w których za niezłym pomysłem nie poszło szczególnie dobre wykonanie. Sam scenarzysta w opisie wysłanym wydawcy (i opublikowanym w zbiorczym albumie) wyjaśniał, że Globalne Pasmo „to niezależna organizacja wywiadu obronnego, do której należy tysiąc jeden agentów rozsianych po całym świecie”. Gdy wydarza się coś skrajnie niebezpiecznego, z czym rząd nie potrafi sobie poradzić – np. trzeba rozbroić atomówkę, pozbyć się niebezpiecznej sekty albo terrorystów z bronią biologiczną – na miejscu zjawiają się ludzie z GP. Załatwiają sprawę, znikają bez śladu, choć samo istnienie Globalnego Pasma nie jest pilnie strzeżonym sekretem, co więcej, wystarczy rzucić gliniarzom hasło: „Jestem z GP”, a bez zbędnych pytań przepuszczą cię na miejsce zdarzenia. Mało to oryginalne, jeszcze mniej wiarygodne.
Bardzo fajny był za to pomysł, by każdy odcinek rysował inny artysta. Znaleźli się wśród nich twórcy z mainstreamowej ekstraklasy, m.in. Simon Bisley, Steve Dillon i Glenn Fabry. Każdy z nich lepiej lub gorzej podołał zadaniu, najciekawszy wydaje mi się odcinek rysowany przez Lee Bermejo, także dlatego, że Ellis doskonale dopasował do jego stylu balansujący na granicy brutalnego horroru scenariusz. Graficznie wyróżniają się też nieoczywiste okładki poszczególnych zeszytów, wszystkie zaprojektowane przez Briana Wooda.
Każdy epizod ma też innego bohatera, którego niezmiennie poznajemy, gdy odbiera telefon od Mirandy Zero, szefowej GP, która mówi: „Dzieje się, ruszaj do akcji”. Potem agentka lub agent, kierowani przez kontrolującą wszystko genialną analityczkę o pseudonimie Alef (to świadome nawiązanie do prozy Jorge Luisa Borgesa, kto je wyłapał – ja nie – zanim Ellis wszystko wytłumaczył, dostaje plus pięć punktów do erudycji), załatwiają, co trzeba. Świat zostaje uratowany, choć czasami ludzie Globalnego Pasma płacą za to życiem. Ellis twierdził, że nowy bohater w każdym epizodzie będzie trzymał czytelników w niepewności o jego los. Niby tak, ale w gruncie rzeczy obojętne staje się, czy dany agent przeżyje brawurową akcję, czy nie. Niewiele się o nich dowiadujemy, przez dwadzieścia kilka stron nie mamy szansy ani ich polubić, ani nawet się do nich przyzwyczaić. Dlatego pewnie scenariuszowo wyróżniają się dwa epizody, w których celem ataku terrorystów stają się Miranda Zero i Alef – jedyne postaci mające prawdziwe znaczenie dla fabuły i jedyne, bez których projekt Globalne Pasmo rozsypie się niczym domek z kart.
Ellis planował tytuł jako limitowaną serię z opcją przedłużenia jej o kolejny „sezon”. Skończyło się na jednym. Może gdyby powstał następny, Ellis miałby szansę opowiedzieć nieco więcej, dorzucić trochę elementów, które wyniosłyby „Globalne Pasmo” ponad poziom przeciętnego komiksu akcji.
Globalne pasmo (Global Frequency), scenariusz: Warren Ellis, rysunki (w kolejności epizodów): Garry Leach, Glenn Fabry, Liam Sharp, Steve Dillon, Roy Allan Martinez, Jon J. Muth, David Lloyd, Simon Bisley, Chris Sprouse, Karl Story, Lee Bermejo, Tomm Coker, Jason Pearson, Gene Ha, przeł. Jacek Żuławnik, Egmont Polska 2020, 3/6