Asteriks i Obeliks spotykają Houellebecqa
Dziś oficjalna polska premiera nowego tomu przygód Asteriksa i Obeliksa. Galijscy wojownicy mają się całkiem nieźle, ale z każdym kolejnym komiksem pojawia się we mnie dziaderska chęć ponarzekania, że kiedyś to było…
Od recenzji poprzedniego tomu, „Córki Wercyngetoryksa”, zacząłem przygodę z blogiem Między kadrami i w zasadzie mógłbym powtórzyć część ówczesnych pochwał, choćby tę, że Jean-Yves Ferri i Didier Conrad, którzy przejęli serię z rąk Alberta Uderzo, czują się w świecie Galów coraz pewniej. Zwłaszcza ilustracje Conrada – mimo iż pozostają niewolniczo przywiązane do wzorca stworzonego przez Uderzo – sprawiają wrażenie większego rozmachu, swobody, pomysłowości. To wciąż mimikra stylu poprzednika i nie spodziewam się, żeby kiedykolwiek coś się tu zmieniło, ale patrzy się na nowego „Asteriksa” z przyjemnością, a niektóre ilustracje, szczególnie te gęste od szczegółów i poukrywanych tu i ówdzie graficznych żarcików, przykuwają uwagę na długo. Scenariusz Ferriego jest przyzwoity, ale kompletnie pozbawiony błysku: Asteriks, Obeliks i Panoramiks przybywają na wschód, do kraju Sarmatów, żeby pomóc im w walce z Rzymianami. Tych ostatnich wysłał do krainy barbarzyńców Juliusz Cezar, by schwytali mitycznego gryfa. Asteriks z Obeliksem pierwsi są jak zwykle do potyczki, choć muszą (z niejakim trudem) uznać wyższość sarmackich kobiet – bo to one idą do walki, a mężczyźni zajmują się utrzymaniem wioski – a na dodatek poradzić sobie bez magicznego napoju. Reszta jest poprowadzona według znanego schematu: trochę bijatyki, trochę slapsticku, dużo rozmaitych historycznych fantazji i jeszcze więcej stereotypów. Wiadomo, że skoro przygoda toczy się na terenach dzisiejszej Rosji, to musi być zimno i śnieżnie, a Sarmaci zamiast psów trzymają w domach wilki (z którymi zaprzyjaźnia się Idefiks). Tylko białych niedźwiedzi brakuje. Trzeba przyznać, że jak na możliwości, jakie dawało wprowadzenie do fabuły starożytnych przodków Słowian (wcześniej właściwie nieobecnych w komiksach o Asteriksie, pomijając sarmacką reprezentację w wyścigu opisanym w albumie „Asteriks w Italii”), scenariusz Ferriego – mimo sporego researchu, na jaki autor powołuje się w wywiadach – sprawia wrażenie pracy domowej napisanej na kolanie, pięć minut przed lekcją. Nawet to, co było zaletą wcześniejszych tomów jego autorstwa, czyli próba nadania światu Asteriksa jakiegoś bardziej progresywnego charakteru, tutaj sprowadza się w zasadzie do tego, że Sarmatki to silne kobiety, gotowe do walki i podejmujące w wiosce kluczowe decyzje. Tyle że zamiast stworzyć fajne postaci, którym chce się kibicować, Ferri zaludnia strony komiksu jednowymiarowymi karykaturami niczym z historyjki wąsatego wuja o babie, co to trzyma chłopa pod pantoflem.
Oczywiście przez lata lektura kolejnych tomów „Asteriksa” mogła uodpornić na szkodliwe stereotypy. Nawet za czasów René Goscinnego – a komiksy przez niego pisane nie miały sobie równych – nad serią nieraz unosił się smrodek mizoginii, rasizmu i europocentrycznego poczucia wyższości, szczególnie wyczuwalny z dzisiejszej perspektywy. Tyle że Goscinny, obywatel świata, bywał bezlitosny także wobec Francuzów, bezkrytycznie zapatrzonych w swoją historię. Ferri i Conrad wydają się bardziej wrażliwi na etniczną różnorodność (co akurat ważne i godne pochwały), lecz jednocześnie starają się za wszelką cenę nie opuścić bezpiecznego terytorium łagodności. A przecież, skoro już pod postacią żądnego sławy cesarskiego geografa Szczeropolusa sportretowali Michela Houellebecqa, to choć tu mogli szpile satyry wbijać głębiej i mocniej.
Ferri i Conrad tworzą nowe albumy o Asteriksie od dekady i przez długi czas zastanawiałem się, czego mi w ich komiksach brakuje. Wciąż uważam, że są znacząco lepsze od tomów, które pisał Uderzo po śmierci Goscinnego, lecz jednocześnie jestem przekonany, że w opowieściach o Galach tkwi jeszcze potencjał, który dałoby się wykorzystać. Być może problemem jest to, że wszystko, co najfajniejsze – każdy element tego starożytnego świata, każdy żart warty zapamiętania i każde zdanie, które weszło do potocznego języka – wymyślił Goscinny, a Uderzo dołożył do tego niezapomniane gęby, charakterystyczne stroje i inne wizualne elementy, perfekcyjnie dopasowane do treści. I nie chodzi o to, by Goscinnemu dorównać, był to zresztą twórca wyjątkowy. Ale Ferri i Conrad, nawet gdy starają się z całych sił, mogą jedynie kopiować pomysły poprzedników. Po lekturze pięciu dotychczasowych tomów, które wspólnie sygnowali, zostaje co prawda w głowie wrażenie przyjemnie spędzonego czasu, ale nic poza tym. Sprawnie imitując oryginał, nie dokładają niestety niczego od siebie.
Asteriks i gryf (Astérix et le Griffon), scenariusz: Jean-Yves Ferri, rysunki: Didier Conrad, przeł. Marek Puszczewicz, Story House Egmont, 3/6