Batman i Superman. Portrety wielokrotne
Zanim na dobre rozkręci się tegoroczna karuzela wydawnicza, pora na remanenty z roku ubiegłego. Na początek dwa komiksy superbohaterskie w wersji, którą lubię chyba najbardziej.
Właśnie uświadomiłem sobie, że opowieści o superbohaterach czytam – mniej lub bardziej regularnie – od 30 lat. Zresztą zapewne jak wielu miłośników komiksu w Polsce, bo zaczęło się w 1990 r. od zeszytów wydawanych przez TM-Semic. Dziś po ten gatunek sięgam zdecydowanie rzadziej: zbyt często nowe historie (szczególnie te z Marvela i DC Comics) okazywały się pozbawione sensu, wdzięku i czegokolwiek, co pozwoliłoby im zostać w pamięci dłużej niż kilka minut po lekturze. Ale i wśród nowych historii o herosach w pelerynach trafiają się rzeczy wybitne („Vision” i „Mister Miracle” Toma Kinga) albo bardzo udane (wiele tytułów pisanych przez Jasona Aarona, niepublikowany jeszcze w Polsce „Daredevil” ze scenariuszami Chipa Zdarsky’ego, „Czarny Młot” i jego liczne spin-offy Jeffa Lemire’a). Krótko mówiąc: najlepiej wypadają te tytuły, które przedkładają treść nad akcję, są próbą zbadania i pogłębienia fenomenu komiksu superbohaterskiego, często starają się go przewartościować, poruszyć fundamenty, na których się opiera ów gatunek, pokazać, że z wielką mocą nie tylko wiąże się wielka odpowiedzialność, lecz również olbrzymia cena, którą trzeba zapłacić. Twórców opowiadających historie ikonicznych superbohaterów obowiązują pewne zasady: w regularnych seriach muszą trzymać się kanonu, nie mogą dowolnie zmieniać biegu wydarzeń ani przeszłości swoich postaci.
Ale od czego są wersje alternatywne? Wydawnictwo DC miało kiedyś w swojej ofercie imprint Elseworlds, w którym (prawie) wszystkie chwyty były dozwolone i który zaowocował m.in. wydaniem tak znakomitych komiksów jak „Superman: Czerwony Syn” (Człowiek ze Stali był tam herosem Związku Radzieckiego) czy wybitne „Przyjdź królestwo” (nowe wydanie albumu zapowiedziano na luty, warto sprawdzić, jak zniósł próbę czasu). Alternatywne historie sprawdzają się lepiej, bo mogą pokazać bohaterów w innych realiach i okolicznościach, bez zastanawiania się, jak to wpłynie na ich „oficjalne” życiorysy. I właśnie dwa tego typu albumy (a technicznie rzecz biorąc trzy, bo jeden został wydany w dwóch tomach) należały do najciekawszych superbohaterskich premier ubiegłego roku.
O dwutomowym gigancie „Batman. Black & White” pisałem krótko na łamach „Polityki”, ale warto dorzucić o nim parę słów. Wystawiłem mu wtedy najwyższą notę i oceny oczywiście nie zmieniam: to zbiór historii przypominających, jak wielki mitotwórczy potencjał mają opowieści o Mrocznym Rycerzu i jego adwersarzach, jak wiele można z nich wycisnąć, jeśli zabiorą się za to najlepsi artyści, na dodatek pozbawieni ograniczeń. Wróć. Ograniczenia były, ale wyłącznie techniczne: osiem plansz, czerń i biel. Ale fabularnie panowała pełna dowolność.
Projekt „Black & White” był rozciągnięty na blisko dwie dekady. Jego pierwsza i czwarta część były publikowane jako niezależne miniserie, na drugą i trzecią składają się historyjki publikowane jako dodatki na łamach zeszytów „Batman: Gotham Knights”. Kilkadziesiąt opowieści w różnych stylach. Już sama lista twórców, którzy dołożyli swoje dzieła do projektu, jest oszałamiająca: znaleźli się wśród nich Bill Sienkiewicz, Katsuhiro Otomo, Joe Kubert, Neil Gaiman z Simonem Bisleyem, Brian Azzarello, Darwyn Cooke i wielu, wielu innych – komiksowa pierwsza liga. Jeszcze ważniejsze wydaje się to, że niemal każdy z nich stanął na wysokości zadania. Ich prace to rozmaite wariacje na temat superbohaterskiego mitu, a choć ograniczone liczbą stron, to wcale przez to niepozbawione głębi i znaczenia. Niektóre z komiksów pamięta się latami (część wychodziła już kiedyś w Polsce, ale dopiero w ubiegłym roku wydany został komplet). Otwierająca cały cykl „Wieczna żałoba” Teda McKeevera, nominowana do nagrody Eisnera, jest mocna, poruszająca i przypomina, dlaczego Batman bywa nazywany najlepszym detektywem świata – a przecież akcja tej opowieści toczy się przy stole sekcyjnym. Gaiman z Bisleyem zabawili się w przewrotną dekonstrukcję relacji Mrocznego Rycerz i Jokera, Walter Simonson przenosi mit Batmana w antyutopijną przyszłość Ameryki – a to tylko garść przykładów z samego początku pierwszego albumu. Są tu i komiksy oparte na dialogach, i te, które w ogóle rezygnują z dymków, opowiadając akcję wyłącznie obrazem. Te, w których Mroczny Rycerz jest centralną postacią, i te, gdzie pojawia się na drugim lub trzecim planie. Historie o superbohaterach i superłotrach. Rysowane ultrarealistycznie i umowną, cartoonową kreską. Śmiertelnie poważne i slapstickowe.
Nie wszystkie równie udane – to niemożliwe do osiągnięcia w żadnej antologii złożonej z prac różnych twórców. Ale poziom jest zaskakująco wyrównany, a jako całość sprawdzają się znakomicie. Batmanowi i Gotham City bez wątpienia do twarzy w czerni i bieli.
„Superman. Amerykański obcy”, miniseria wydana w oryginale w 2016 r., to zaś siedem opowieści według scenariuszy Maxa Landisa, każda narysowana przez innego artystę. Wszystkie układają się w historię dorastania Clarka Kenta: od dzieciństwa spędzonego w Smallville po pierwsze doświadczenia w Metropolis, zarówno w roli superbohatera, jak i dziennikarza „Daily Planet”. Czy potrzebujemy kolejnej origin story Supermana? Niekoniecznie, czego dowodem był wydany również w ubiegłym roku „Superman. Rok pierwszy” z nieznośnym scenariuszem Franka Millera (i fajnymi jak zawsze ilustracjami Johna Romity Jr. na pocieszenie). Ale Landis znalazł sposób na opowiedzenie o początkach Człowieka ze Stali. Każdy epizod to jedno wydarzenie z jego życia. Czasem znaczące (jak pierwsze spotkanie z Lexem Luthorem), czasem z pozoru błahe (gdy Clark zostaje omyłkowo wzięty za Bruce’a Wayne’a).
Landis w dobrych proporcjach miesza akcję i dialogi, na dodatek próbując pokazać Supermana jako człowieka targanego rozterkami i wątpliwościami, dopiero badającego swoje możliwości, poznającego ograniczenia i zastanawiającego się, co z tą mocą w ogóle zrobić. Można powiedzieć, że portret herosa w procesie tworzenia. Każda z siedmiu opowieści ma inny klimat, także graficzny, ale budują spójny, intrygujący portret najsłynniejszego superbohatera wszech czasów. „Amerykańskiego obcego” można śmiało postawić na półce obok wspomnianego wyżej „Czerwonego syna” czy innej ważnej opowieści o narodzinach herosa: „Superman: Na wszystkie pory roku”.
Batman Black & White. Tom 1: Wieczna żałoba. Tom 2: Nigdy po trupie (Batman Black & White Omnibus), scenariusz i rysunki: różni autorzy, przeł. Jarosław Grzędowicz, Tomasz Sidorkiewicz, Marek Starosta, Egmont 2020, 6/6
Superman. Amerykański obcy (Superman. American Alien), scenariusz: Max Landis, rysunki: Nick Dragotta, Tommy Lee Edwards, Joëlle Jones, Jae Lee, Francis Manapul, Jonathan Case, Jock, przeł. Tomasz Sidorkiewicz, Egmont 2020, 5/6