Andrzej Janicki nie żyje
Andrzej Janicki, grafik, scenarzysta, redaktor pism komiksowych i popkulturalnych, przede wszystkim Komiksiarz przez wielkie K, zmarł 15 listopada. Miał 55 lat. Był jednym z twórców, którzy nie poddali się w pierwszych latach po transformacji, które dla polskiego komiksu mogły wydawać się stracone.
Był absolwentem bydgoskiego Liceum Plastycznego – szkoły, którą ukończyło wielu artystów komiksowych (m.in. Jacek Michalski, a w późniejszych latach Michał Śledziński). Po latach wspominał ją jako miejsce, które pozwalało rozwijać pasje. „Nauczyciele przedmiotów zawodowych w PLSP nie byli może wybitnymi artystami, jednak zostawili w mojej głowie trochę wiedzy. Nie tylko takiej o malowaniu sztucznych owoców w koszyku na tle czerwonej szmaty. Najważniejsze, że nie pukali się w czoło, kiedy mówiłem, że chcę w przyszłości robić ilustracje i komiksy”, opowiadał Kubie Oleksakowi w wywiadzie dla serwisu Kolorowe Zeszyty. A gdy Janicki zaczynał komiksową karierę – czyli na przełomie lat 80. i 90. – mogło to wydawać się szaleństwem i wymagało prawdziwej pasji.
Jego ilustracje i komiksy pojawiały się na łamach najważniejszych pism zajmujących się choćby pośrednio komiksem, m.in. „AQQ”, „Czasu komiksu”, „Nowej Fantastyki”. Był założycielem i redaktorem naczelnym efemerycznego magazynu „Awantura”, który ukazywał się na początku lat 90. Na łamach pisma publikowali (komiksy i teksty krytyczne) najważniejsi autorzy tamtego okresu, m.in. Wojciech Birek, Jerzy Szyłak, Krzysztof Różański. Niestety po kilku numerach pismo upadło. „Moja świadomość komiksowa kształtowała się na legendzie magazynów: Metal Hurlant, Heavy Metal i innych. Awantura miała być kompilacją tych wzorców z dziedzictwem Relaksu. Głęboko wierzę, że to przedsięwzięcie mogło się udać i przetrwać długie lata. (…) Zaryzykowałbym wiele, gdyby tylko pojawiła się inicjatywa stworzenia magazynu komiksowego, odpowiadającego moim wyobrażeniom. Nie powstrzymałoby mnie wspomnienie o wydawcy Awantury, od którego niemal siłą wyciągaliśmy zaległe honoraria i który w końcu uciekł za granicę”, mówił Kolorowym Zeszytom.
Pod koniec lat 90. był współzałożycielem i wicenaczelnym magazynu „Produkt” – najważniejszego pisma komiksowego, jakie pojawiło się w Polsce po transformacji ustrojowej. Niezależny periodyk był bowiem miejscem, w którym rozwijały się talenty młodych artystów. Sam Janicki – którego komiksy w pierwszych numerach „Produktu” pojawiały się często – uważał pismo za stymulator nowych trendów, które „sprawiło, że underground stał się mainstreamem”.
Choć Janicki należał do najważniejszych postaci polskiego środowiska komiksowego, a jego charakterystyczną, ostrą kreskę łatwo rozpoznać na pierwszy rzut oka, trudno uniknąć wrażenia, że był to twórca niedoceniony. Jego prace były obecne w prasie, na wystawach polskiej grafiki komiksowej, doskonale odnajdował się w różnych gatunkach – od fantasy po hard sf – i rysunkach satyrycznych, projektował okładki wydań zbiorczych innych artystów (m.in. do serii rozproszonych komiksów Jerzego Wróblewskiego), ale niewiele ukazało się tomów zawierających jego prace. Najważniejszy z nich ukazał się w 2017 r. nakładem wydawnictwa Ongrys: album „Napalony na komiks” zbierał różne krótkie formy publikowane przez Janickiego w różnych periodykach. W cytowanej rozmowie z Kolorowymi Zeszytami artysta tłumaczył: „Mógłbym publikować więcej, ale nie chcę rysować byle czego i byle jak. Rezygnuję z różnych propozycji, bo gdy zapoznaję się z ich szczegółami, skrzydła mi natychmiast opadają. Niestety, czasami nie ma wyjścia i trzeba coś mało interesującego narysować, dla kasy. Gdy zarobek jest symboliczny lub żaden, chciałbym, aby to, co robię, było przynajmniej ciekawe, miało jakąś wartość i znaczenie lub mnie samego bawiło w trakcie mazania ołówkiem, szukam odpowiedniej motywacji”.
Był w środowisku komiksowym ceniony i lubiany, gościł na licznych konwentach, ale bez wątpienia Andrzej Janicki zasłużył na jeszcze większe uznanie, na wyjście do mainstreamowej publiczności, która w końcu przekonała się do tego, do czego i on przez całą swoją karierę przekonywał (a co wydawało się przez długi czas syzyfową pracą) – że komiks jest sztuką, w której każdy może znaleźć coś dla siebie.