„Asteriks. Biały irys”: Zmiany w galijskiej wiosce

Zmiana na stanowisku scenarzysty komiksów o Asteriksie była potrzebna. Gdy ponad dekadę temu tę funkcję obejmował Jean-Yves Ferri, początkowo radził sobie co prawda nieźle, lecz jakość pisanych przez niego albumów systematycznie spadała.

O ile rysownik Didier Conrad sprawnie i z pełną swobodą imituje styl Alberta Uderzo, o tyle Ferri wydawał się coraz bardziej zagubiony w wymyślanych przez siebie fabułach. W najnowszym albumie Conrad został więc na swoim miejscu, mamy za to nowego scenarzystę: Fabcaro (Fabrice Caro), którego wcześniejsze prace nie były w Polsce publikowane, choć dorobek ma dość bogaty. Jak zapowiadał, chciał dochować wierności temu, co stworzyli Rene Goscinny i Albert Uderzo, i rzeczywiście „Biały irys” dość mocno trzyma się kursu wyznaczonego przez klasyczne albumy.

Świeża rybka u Ahigieniksa

Juliusz Cezar znów potrzebuje świeżego planu na podbicie galijskiej wioski, a z pomocą przychodzi mu niejaki Plusujemnus, medyk z filozoficzną metodą, którą streszcza w jednym, dość enigmatycznym zdaniu: „Żeby rozświetlić cały las, wystarczy, by zakwitł jeden irys”. W uproszczeniu chodzi o to, by niezłomnych Galów, a przy okazji stacjonujące wokół wioski rzymskie wojska, nauczyć pozytywnego myślenia, łagodności, a nawet – o zgrozo! – zdrowego trybu życia. Galowie staną się pokorni, lecz nie będą upokorzeni, zwyczajnie porzucą myśl o walce, staną się wreszcie częścią Imperium Rzymskiego, i to bez zbędnych siniaków i stłuczeń, jakimi płacą za walkę Rzymianie. Plusujemnus jest przy tym zaskakująco skuteczny. Z jednej strony sypie komunałami i banalnymi przysłowiami na lewo i prawo, z drugiej – dla każdego ma dobre słowo, które sprawia, że wszyscy mieszkańcy wioski czują się docenieni, lepsi i bardziej potrzebni. Nawet Ahigieniks przestaje sprzedawać śmierdzące ryby i wystawia w swoim kramie świeże, złowione w pobliskim potoku sztuki. „Gdzie wady?” – chciałoby się zapytać. No więc dostrzegają je oczywiście Asteriks z Obeliksem, którzy obawiają się, że ceną za spokój i dobrobyt będzie utrata galijskiej tożsamości, objawiająca się w bijatykach z Rzymianami, obżeraniu się dzikami i przywiązywaniu Kakofoniksa do drzewa podczas każdej uczty.

Przyznaję, że od razu po lekturze miałem mieszane uczucia. „Biały irys” jest bardzo mocno oparty na dialogach, w pierwszej połowie wręcz przegadany. Świetnie sprawdza się jako złośliwa parodia wszelkiej maści coachów, obiecujących cuda, jeśli tylko poświęcisz odpowiednio dużo czasu na samorozwój. Ale bywa też dziaderski w swoich kpinach z języka inkluzywnego, próbach (może naiwnych, lecz szlachetnych) włączania jednostek do działania na rzecz dobrobytu społeczności, promowania zdrowego odżywiania i aktywności fizycznej. Jednak ostatecznie i to przywiązanie Asteriksa do tradycji oraz patriarchalnego systemu, na którym opiera się galijska (komiksowa) tożsamość, zostaje tu delikatnie wyśmiane.

Charyzma byłego premiera

Miałem okazję zapytać Didiera Conrada i Fabcaro o pracę nad „Białym irysem” i o to, czy Plusujemnus jest – jak często robili to Goscinny z Uderzo – parodią jakiejś konkretnej postaci francuskiego życia publicznego. – Pisząc, nie myślałem o nikim szczególnym. Ta postać jest takim stereotypem coachów, mistrzów zen, bardzo uduchowionych doradców osobistych, którzy pojawiają się w internecie i telewizji. Lecz z drugiej strony chciałem, żeby była to postać uwodząca swoją charyzmą, urodzony polityk, który próbuje przekonać ludzi do swoich racji, ale w gruncie rzeczy robi wszystko, żeby zdobyć władzę – tłumaczy Fabcaro. Zaś Conrad dopowiada, że w kwestiach graficznych miał konkretniejszych modeli: przede wszystkim byłego premiera Francji Dominique’a de Villepina oraz Bernarda-Henri Lévy’ego, choć mimikę i gesty, jakimi posługuje się Plusujemnus, można dostrzec u wielu postaci życia politycznego.

Fabcaro opowiada, że zależało mu na tym, by w przeciwieństwie do albumów pisanych przez Jean-Yves’a Ferriego – „uwielbiam jego scenariusze”, zastrzega przy okazji – przygody Asteriksa znów były przeznaczone raczej dla dorosłych czytelników, którzy będą w stanie odczytać poukrywane w treści polityczne i społeczne aluzje. – Chciałem wrócić do epoki „Asteriksa” Goscinnego, kiedy albumy były skierowane do dojrzałych odbiorców, a dzieci mogły się przy nich bawić niejako przy okazji. Dlatego zależało mi na większej liczbie dymków, na wprowadzeniu do dialogów gier słownych i trudnych wyrazów, choć użytych ironicznie i dla zabawy. Pamiętam, że w dzieciństwie, gdy czytałem „Asteriksa”, zdarzało mi się sięgać po słownik, żeby zrozumieć sens takiego czy innego żartu – tłumaczy.

Swoją drogą, polski przekład pozostawia wrażenie, że nie wszystko udało się sprawnie przetłumaczyć na rodzime realia. Ze względów językowych nie jestem w stanie porównać polskiego wydania z oryginałem, lecz w czasie lektury kilka razy coś mi zazgrzytało, jakby w tekście zostało tylko blade echo niezłego żartu. Komiksy o Asteriksie muszą być piekielnie trudne w przekładzie, także dlatego, że często bazują na powszechnie rozpoznawanych cytatach, fragmentach piosenek, czytelnych aluzjach (do tego stopnia, że na amerykański i angielski rynek kolejne tomy tłumaczone są oddzielnie, żeby dostosować treść do lokalnych odbiorców). To akurat Marek Puszczewicz potrafi: wplata w dymki fragmenty treści, które rozpoznajemy od pierwszych słów. Lecz całość nie jest tak płynna, tak wartka, jak mogłaby zapewne być. Myślę, że „Asteriksy” nieco na tym tracą.

Odpowiedzialność wobec czytelników

„Biały irys” to 40. tom przygód galijskich wojowników, nic więc dziwnego, że trudno chwilami o świeżość, zaskoczenia, niespodzianki. Ile jeszcze można wycisnąć z powtarzanego od dekad żartu na temat zatopienia pirackiego statku? Pytam twórców, czy nie mieliby ochoty trochę zaszaleć, na podobnej zasadzie, na jakiej wydawnictwo Glénat publikuje nowe (niekanoniczne) komiksy o Myszce Miki i Kaczorze Donaldzie albo Dargaud pozwala artystom takim jak Matthieu Bonhomme czy Mawil „bawić” się postacią Lucky Luke’a. I Fabcaro, i Conrad zgodnie twierdzą, że nie mają takiej potrzeby. – Miałem 48 lat, gdy dowiedziałem się, że będę pisał nowy album o Asteriksie. To spełnienie marzeń, więc nie chcę psuć tego, co doskonałe. Mogę tylko próbować dorównać poprzednikom – mówi Fabcaro. – Świat Asteriksa jest bardzo specyficzny. To trochę jak w przypadku produkcji hollywoodzkich: jest bardzo wiele wymagań względem twórców. Musimy brać pod uwagę bardzo wiele rzeczy, które są narzucane przez wydawcę. Bo „Asteriks” nie należy już do twórców, lecz do wielu osób, w tym do czytelników, którzy też mają swoje wymagania. Ta praca wymaga od nas sporego wysiłku: musimy przecież odbiorców czymś zaskoczyć, lecz jednocześnie nie zawieść ich oczekiwań względem serii. To duża odpowiedzialność – dodaje Conrad.

Czy udźwignęli ciężar tej odpowiedzialności? Rich Johnston, krytyk serwisu Bleeding Cool, w ciekawej i bardzo pozytywnej recenzji dowodzi, że „Biały irys” to najlepszy album o Asteriksie, jaki ukazał się od śmierci Goscinnego. Trudno się nie zgodzić, choć nie w pełni podzielam jego niezwykły entuzjazm. Conrad, który w świecie Galów czuje się wyraźnie coraz pewniej (w końcu przed laty to sam Uderzo namaścił go na swojego następcę), wspomagany przez ambicję Fabcaro, mogą jeszcze udowodnić, że Asteriks i Obeliks wciąż mają w sobie wywrotowy potencjał. Nawet jeśli są tak bardzo odporni na obyczajowe zmiany.

Dziękuję pani Justynie Wojdak za tłumaczenie rozmowy z artystami.

Asteriks, tom 40. Biały irys, scenariusz: Fabcaro, rysunki: Didier Conrad, przeł. Marek Puszczewicz, Story House Egmont 2023, 4/6