Smoki i lochy. „Kajko i Kokosz: Powrót Milusia”
Klasyczne komiksy Janusza Christy – choć znakomite – są chyba zbyt często traktowane z wręcz nabożną czcią: każdy nowy album z kontynuacją przygód Kajka i Kokosza czy kolejne sezony animowanego serialu produkowanego przez Netflix zawsze przyciągają grupę czytelników narzekających na wszelkie odstępstwa od „kanonu”.
Dla nich rada jest tylko jedna*: trzymajcie się albumów narysowanych i napisanych przez Christę, nikt was nie zmusza do czytania nowych komiksów i oglądania serwisów streamingowych. Natomiast czytelników i czytelniczki, którzy są ciekawi, jak z wojami Mirmiła radzą sobie kolejne pokolenia artystów, zdecydowanie do lektury zachęcam.
Dla przypomnienia: wydawnictwo Egmont publikuje dwie nowe serie inspirowane dziełami Christy. „Kajko i Kokosz – Opowieści z Mirmiłowa” to albumy zbierające krótkie historyjki różnych autorów, natomiast „Kajko i Kokosz – Nowe przygody” to cykl pełnometrażowych albumów, kontynuacja losów dzielnych wojów i ich przyjaciół, za którą odpowiadają scenarzysta Maciej Kur, rysownik Sławomir Kiełbus i kolorysta Piotr Bednarczyk.
Najnowszy tom, „Powrót Milusia”, należy właśnie do tego cyklu. Zgodnie z tytułem – tu niespodzianek nie ma – wraca smok Miluś, pojawia się też Kaprylda, drugoplanowa bohaterka „Cudownego leku”, fabuła toczy się zaś wokół próby odnalezienia uprowadzonej smoczycy Miłasi i jest tradycyjnie pretekstem do serii mniej lub bardziej udanych żartów. Tych udanych jest zdecydowanie więcej. Maciej Kur wie, jak skonstruować zgrabną fabułę, umiejętnie nawiązuje do klasycznych komiksów Christy (można się nawet zastanawiać, czy tych nawiązań nie wrzuca zbyt wielu, ale robi to na szczęście z wdziękiem) i nienachalnie wplata w narrację odniesienia do współczesności. Zdarzają się tu dowcipy może mniej udane – running gag z księciem Władem, który w ramach równouprawnienia powierza kobietom prace grabarza czy kata, wydaje się cokolwiek kucowaty – ale większość sprawdza się dobrze (cudowne nawiązanie do dyskusji, czy komiks Christy był plagiatem z „Asteriksa”).
A co najważniejsze: Kur unika błędu „Shreka” i innych tekstów kultury, które niby przeznaczone były dla dzieci, ale najbardziej skupiały się na tym, by za pomocą aluzji, cytatów i puszczania oka zadowolić przede wszystkim widzów dorosłych. Oczywiście czynnik nostalgiczny jest w przypadku nowych opowieści o Kajku i Kokoszu niezwykle istotny, ale wcale nie wydaje się najważniejszy. Maciej Kur doskonale zdaje sobie sprawę, że pisze historyjkę dla nowego pokolenia, a nie wyłącznie dla czytelników, którzy najbardziej to chcieliby, żeby było jak kiedyś, a każdy objaw progresu to zbrodnia popełniona na ich dzieciństwie.
Coraz lepiej czuje się w Mirmiłowie także Sławomir Kiełbus: jego pierwsze plansze z Kajkiem i Kokoszem były jeszcze naznaczone próbami imitowania stylu Christy – swoją drogą, bardzo udanymi – lecz im bardziej rozwijał się ten projekt, tym mocniej wchodził autorski styl rysownika. To wciąż kontynuacja tego, co robił Christa, ale pełna rozmachu, swobody, niemal (mile widzianej!) nonszalancji. Z kolorami umiejętnie położonymi przez Piotra Bednarczyka to naprawdę robi wrażenie.
Oczywiście jest w samą formułę opowieści o Kajku i Kokoszu wpisana pewna oldschoolowa, tradycyjna estetyka, być może daleka od tego, jakich komiksów szukają i potrzebują dziś młodzi czytelnicy. „Szkoła latania”, klasyczny album Janusza Christy, wciąż jest na liście lektur dla klas czwartych, a jak wiadomo, szkoła czasami potrafi skutecznie zniechęcić do czytania (opinia, nie fakt). Nie mam w pobliżu dziesięciolatków, na których mógłbym przetestować działanie „Powrotu Milusia”, ale czuję, że mógłby zadziałać całkiem nieźle.
*Jest to również rada dla wszystkich, którzy narzekają na wszelkiego rodzaju adaptacje, które „rujnują im wspomnienia z dzieciństwa”.
Kajko i Kokosz – Nowe przygody. Powrót Milusia, scenariusz: Maciej Kur, rysunki: Sławomir Kiełbus, kolor: Piotr Bednarczyk, Story House Egmont, Warszawa 2024, 4/6