„Harleen”, czyli zło jest atrakcyjne
Przyznaję, że z trudem przychodzi mi lektura nowych serii supebohaterskich, szczególnie tych tasiemcowych, w których akcja rozwija się z zeszytu na zeszyt w niekończącą się opowieść. Zazwyczaj więcej w nich akcji niż emocji, techniczna biegłość artystów wydaje się zaś ważniejsza niż indywidualny styl. Dotyczy to serii obu największych wydawców (niezależni zawsze mają więcej swobody w naruszaniu superbohaterskich mitów), choć mam wrażenie, że w ostatnich latach w Marvelu działy się ciekawsze rzeczy, czasami wręcz wybitne, jak obsypany nagrodami „Vision” ze scenariuszem Toma Kinga.
Ale DC uruchomiło jakiś czas temu linię wydawniczą Black Label z opowieściami dla dojrzalszych czytelników, podpinając pod nią i uniwersum Sandmana, i wznowienia co bardziej brutalnych tytułów (jak „Hitman”), lecz co najważniejsze – publikując nowe opowieści o ikonicznych postaciach. Takie, które przypominają, jak wielki mitotwórczy potencjał tkwi w metaludziach. Był więc rozegrany na granicy horroru „Batman: Przeklęty”, był podszyty perwersyjną erotyką „Mroczny Książę z Bajki” Enrica Mariniego, wreszcie kapitalnie przewartościowujący relacje między Batmanem i Jokerem „Biały Rycerz”. Większość komiksów wydawanych pod szyldem Black Label nie należy to oficjalnego kontinuum komiksów DC, to historie alternatywne, legendy pisane od nowa. Wreszcie rzecz nie tylko dla fanów, lecz także dla czytelników, którzy szukają porządnego komiksu środka, ale podczas lektury nie chcą zastanawiać się, który to właśnie Robin walczy u boku Batmana, czy Alfred żyje i czy Hal Jordan akurat w tej chwili jest czy nie jest Zieloną Latarnią. Tytuły z DC Black Label sięgają zazwyczaj do źródeł superbohaterskich mitów, przypominając, dlaczego zamaskowani pogromcy zła tak bardzo nas fascynują. A fakt, że to imprint dla dorosłych czytelników, pozwala artystom nie tylko na więcej przemocy i erotyki (choć wciąż raczej ubranej – w swoim czasie penis Bruce’a Wayne’a wywołał w Stanach Zjednoczonych burzę), lecz również na większy poziom fabularnych komplikacji. Owszem, lektura tych komiksów zazwyczaj wymaga znajomości superheroicznego abecadła, ale chyba można założyć, że jeśli sięgasz po komiks z Batmanem na okładce, to raczej wiesz, kim są Joker, Two-Face, a być może nawet komisarz Gordon.
Zakazana miłość
Przed lekturą „Harleen” nie trzeba nawet wiedzieć, kim jest główna bohaterka, choć jeśli ktoś choćby na wyrywki śledzi premiery ekranizacji komiksów, to na pewno widział Harley Quinn przynajmniej na plakatach filmu „Ptaki nocy” (grała ją tam fantastycznie Margot Robbie). Harley – zazwyczaj przedstawiana jako dziewczyna Jokera – przebojem wdarła się do wyobraźni fanów komiksu. Debiutowała w 1992 r. w kultowym serialu animowanym o Batmanie, rok później trafiła na łamy komiksów i od tamtej pory na stałe zagościła w panteonie postaci uniwersum DC Comics. Bywa kompletnie postrzeloną i nieobliczalną psychopatką albo nieco infantylną dziewczyną, która popełniła błąd i zakochała się w Jokerze. A czasami – jak chociażby we wspomnianym filmie – jest przykuwającą uwagę antybohaterką (Joker w jej życiu to już przeszłość), ikoną girl power, symbolem kobiecej niezależności i siły. W „Harleen” Stjepana Šejicia jest zaś postacią tragiczną, uwikłaną w związek, który okazuje się pułapką bez wyjścia.
Šejić odwołuje się do najbardziej rozpowszechnionej origin story Harley. Zanim zeszła na złą drogę, dr Harleen Quinzel była psychiatrą, wierzyła, że może pomóc nawet najbardziej zaburzonym pacjentom szpitala psychiatrycznego Arkham. Zmanipulowana przez Jokera, zakochała się w nim i stwierdziła, że jej miejsce niekoniecznie znajduje się po stronie dobra. Komiks Šejicia opowiada tę historię raz jeszcze, skupiając się na emocjach bohaterki: jej naukowych ambicjach, straconych złudzeniach, lękach i rozczarowaniach. Od czasu, gdy stanęła z Jokerem twarzą w twarz po raz pierwszy, nie może przestać o nim myśleć. Postanawia zbrodniarza przeanalizować, znaleźć drogę do jego wyleczenia. Wyrachowany i przebiegły Joker rozgrywa jednak własną grę, widząc w Harley tę osobę, która wyprowadzi go na wolność.
Parada dziwolągów
„Harleen” niemal całkowicie pozbawiona jest elementów superbohaterskich. Posągowy Batman pojawia się w zaledwie kilku scenach, niedosiężny niczym bóstwo. Przez kadry przewija się cała galeria złoczyńców i arcywrogów Mrocznego Rycerza, pokazują się również jego sprzymierzeńcy, ale w większości to role epizodyczne. Wyjątkiem jest prokurator Harvey Dent – w historię Harley i Jokera Šejić umiejętnie wplata jeszcze origin story Two Face’a. Lecz chorwacki artysta korzysta przede wszystkim z ikonicznych postaci, by opowiedzieć historię mroczną, posępną i gorzką. „Harleen” to raczej psychologiczny thriller niż komiks akcji. Relacja Harley z Jokerem przywodzi na myśl „Milczenie owiec” i spotkania Clarice Sterling z Hannibalem Lecterem. Ona młoda, ambitna, błyskotliwa, ale nieświadoma, że cały czas pozostaje pod wpływem geniusza manipulacji.
Tyle że w przeciwieństwie do Lectera (przynajmniej w wykonaniu Anthony’ego Hopkinsa) Joker w komiksie Šejicia jest nie tylko pociągający intelektualnie, lecz również – a może przede wszystkim – atrakcyjny seksualnie. To cecha, z którą ów superłotr rzadko się kojarzy: przeciętny czytelnik i widz będzie miał raczej przed oczami obleśną fizjonomię Jacka Nicholsona w „Batmanie” (Tim Burton przed seksualnymi aluzjami jednak nie uciekał) albo piękną twarz Heatha Ledgera oszpeconą bliznami w „Mrocznym Rycerzu”. A już Joaquin Phoenix ze swoim wychudzonym ciałem i nerwowymi tikami jest w „Jokerze” istotą aseksualną, a jego związek z kobietą okazuje się jedynie wytworem jego wyobraźni. W komiksach często Joker jest fikuśnie ubranym dandysem, lecz jego trupioblada twarz i zielone włosy czynią zeń figurę odstręczającą.
Tymczasem coraz częściej w tekstach popkultury zło jest nie tylko ciekawsze od dobra (na takiej zasadzie, jak Darth Vader ciekawszy jest od swojego syna), lecz również atrakcyjne fizycznie: wystarczy wspomnieć film „Podły, okrutny, zły” z Zakiem Efronem w roli Teda Bundy’ego czy – skoro już wcześniej była o nim mowa – Hannibal Lecter, ale tym razem o twarzy Madsa Mikkelsena. To już nie jest fascynacja przystojnym bad boyem w typie bohaterów Jamesa Deana, Jamesa Bonda czy od biedy Christiana Greya, mówimy o magnetyzmie postaci (zarówno prawdziwych, jak i fikcyjnych), będących wcieleniami tego, co w człowieku najgorsze.
Nie mam zamiaru zagłębiać się tu w psychologiczne próby zrozumienia tego fenomenu (można o nim poczytać choćby tutaj), bo to nie moja działka, ale nie dziwi mnie, że także mainstreamowy komiks sięga po podobne rozwiązania. Seksualizacja superbohaterów jest stara niczym komiks i niejednego badacza skłoniła do snucia niestworzonych teorii (dał nam przykład Frederic Wertham, jak doszukiwać się w obrazkowej rozrywce nieistniejących podtekstów), ale złoczyńcy w opowieściach o Batmanie (i w ogóle w komiksach o superbohaterach) przypominali zazwyczaj galerię postaci z cyrku dziwolągów: okaleczeni fizycznie, oszpeceni, groteskowi, odrażający nie tylko myślą, mową i uczynkiem, lecz przede wszystkim wyglądem. Oczywiście, zgodnie z seksistowskimi stereotypami dotyczyło to wyłącznie mężczyzn: kobiety czyniące zło (jak Catwoman, Poison Ivy czy właśnie Harley Quinn) były od początku przedstawiane jako pociągające i atrakcyjne.
Wieczne przeciąganie bólu
Stjepan Šejić nie jest pierwszym artystą, który dostrzega w postaci Jokera ów zaskakujący aspekt atrakcyjności. Niedawno zrobił to Enrico Marini we wspomnianym albumie „Mroczny Książę z Bajki”. Seksualność Jokera była zaś przedmiotem analiz od dawna: Grant Morrison w swojej książce „Supergods” porównywał złoczyńcę do Davida Bowiego i Madonny, rozwijając zresztą swój własny koncept z wybitnego komiksu „Azyl Arkham”, w którym Joker jest postacią androgyniczną, nieokreśloną także seksualnie, a przez to jeszcze silniej skonfrontowaną z klasycznym wyobrażeniem na temat Batmana.
Opowiadając o relacji Harley z Jokerem, Šejić nasycił swój komiks erotyką, choć nie przekracza granicy, za którą redaktorzy z wydawnictwa DC odebraliby mu tytuł. Czasem w swoich metaforach bywa toporny – pojawia się tutaj, a jakże, aluzja do baśni o Czerwonym Kapturku, lecz na plus trzeba mu zapisać, że robi to z pełną świadomością. „Związek Jokera i Harley jest jak żywcem wyjęty z taniego, pokrętnie dramatycznego romansidła. Pomyśl tylko! Kobieta zakochuje się w charyzmatycznym, atrakcyjnym i niebezpiecznym manipulancie, socjopacie, wręcz psychopacie. Ich relacja to dość niezdrowe lawirowanie między dominacją i uległością, wieczne przeciąganie bólu w nadziei, że pojawi się prawdziwa miłość”, pisze w posłowiu. Jednak posługując się kliszami tandetnych romansów i krwawych thrillerów, Šejić opowiada wciągającą, inteligentną, bardzo poruszającą opowieść (no i trzeba dodać, że fantastycznie narysowaną). „Harleen” to jeden z tych albumów, które – choć wciąż dalekie od najwybitniejszych osiągnięć gatunku – sprawiają, że wciąż warto sięgać po komiksy o superbohaterach.
Harleen, scenariusz i rysunki: Stjepan Šejić, przeł. Maria Lengren, Egmont Polska, 5/6