Osiem razy Tytus

Miał dożyć przynajmniej setki. I tak był bodaj najstarszym czynnym zawodowo twórcą komiksowym na świecie – przecież za parę dni ukaże się kolejny album o historycznych przygodach Tytusa, Romka i A’Tomka. Przyznaję, że od dawna nie czytam nowych „Tytusów”. Niewiele mają wspólnego z komiksem, który pokochałem w dzieciństwie. Ale zawsze szanowałem wytrwałość, z jaką Papcio Chmiel nad nimi pracował. Jakby sztuką stawiał opór upływowi czasu.

Śmierć Papcia Chmiela, artysty, powstańca warszawskiego, czołowej postaci polskiej popkultury, twórcy, który zapisał się w wyobraźni kilku pokoleń czytelników, budzi nieuchronny smutek. Jego komiksy były obecne w życiu wielu z nas od zawsze. Chmielewski tworzył je od 1947 r., a dekadę później zaczął rysować Tytusa. Nie da się przyłożyć do wszystkich komiksów tej samej miary, ale gdy Tytus poleciał w kosmos po raz pierwszy – jeszcze jako małpka doświadczalna, na łamach „Świata Młodych” – nie było ani Spider-Mana, ani Fantastic Four, ani Asteriksa.

Papcia Chmiela wspominałem krótko w serwisie internetowym „Polityki”, pewnie przyjdzie jeszcze czas, by na poważnie pochylić się nad jego twórczością – bo wbrew pozorom jest tam znacznie więcej niż „Ucząc bawić, bawiąc uczyć” – o czym może świadczyć choćby wyciągnięty z V księgi poniższy kadr.

Na razie jednak podzielę się z Wami listą ulubionych ksiąg Tytusa. Tych, bez których nie wyobrażam sobie dzieciństwa i do których od czasu do czasu z równie wielką frajdą wracam. Złota ósemka.

Księga IX. Tytus na Dzikim Zachodzie
Na zawsze numer jeden. Fenomenalny pomysł ze wskakiwaniem do filmu (jak mógłbym nie pokochać opowieści, w której kino odgrywa tak istotną rolę!) – blisko dekadę przed „Purpurową Różą z Kairu” Allena, choć wiadomo, że to patent znany przynajmniej od czasów „Sherlocka Juniora” z Busterem Keatonem. Kopalnia zegarków – w tym zegarków na nogę. Strzały znikąd. Dyliżans kursujący co dwa lata (z dopuszczalnym opóźnieniem miesiąca). I kowboj, na którego twarz można było nakleić własną fotografię, stając się zarazem bohaterem komiksu – statystą, ale zawsze. Nigdy nie nakleiłem zdjęcia, do dziś żałuję.

Księga VIII. Tytus astronomem
Na wieść o śmierci Papcia Chmiela napisałem na Facebooku: Uświadamiasz sobie, jak bardzo Papcio Chmiel ustawił ci w głowie półeczki, gdy czytając tekst o Janie Kapistranie, ponurym franciszkańskim mnichu z XV wieku, dopowiadasz w myślach: „Jak Zefiryn ciach, to Pafnucy bum! Wtedy Makary bęc, a Kapistran ryms… I łupy nasze!”. O Kapistranie czytałem w książce „Wieczne strapienie” Jacka Leociaka, a ów zbójca – którego herszt ostrzega, by nie gadał w czasie napadu, bo nie dostanie dodatku za pracę w nocy – pojawia się epizodycznie w księdze o Koperniku, astronomii i podróżach w czasie. I jak zawsze mnóstwo tu łakoci – Średni Mistrz Krzyżacki z hitlerowskim wąsikiem, stary Tytus, sposób na rozpoznanie średniowiecznego astronoma, no i zamówienie w karczmie: „Proszę 3 razy parówki z musztardą, kakao, rurki z kremem, lody Bambino, chałwę czekoladową, coca-colę”. „U nas to wszystko nazywa się kapuśniak na świńskim ryju. Specjalność zakładu”.

Księga XI. Ochrona zabytków
Raz jeszcze podróże w czasie, do epoki księcia Jedzosława, obalonego przez dynastię Chytrozłotków, jeszcze okrutniejszą niż poprzednicy. A wszystko dzięki Duszkowi, któremu rozebrano zamek i od tej pory nie ma gdzie straszyć. Przyznaję, to mój ulubiony bohater drugoplanowy z całego cyklu, więc ucieszyło mnie, że pękniętego ducha można naprawić, wklejając w brakujące miejsce jego nieziemskiej powłoki wycinek z torebki po mleku. Teraz co prawda o duchy trudno, o mleko w torebkach jeszcze bardziej, ale warto pamiętać. Na dodatek ten epizod jest dowodem, że Papcio Chcmiel potrafił przemycać w swoich historyjkach sporo ważnych rzeczy: tu nie tylko kwestię ochrony zabytków, lecz także zagadnienia dotyczące pamięci historycznej czy systemu feudalnego.

Księga XIV. Tytus uczniem
Księga z fiołkiem na głowie. Fiołek wyrasta z powodu głupoty, więc Tytus musi poprawić oceny i brać korepetycje z bodaj wszystkich – pewnie poza gimnastyką – przedmiotów. Uwielbiam, jak oszukuje – zawsze żałowałem, że naprawdę nie można pójść do sklepu, żeby kasjerka podliczyła słupki z zeszytu do matematyki, że nie ma zakładu pana Z. Stolarko, który zrobi sanki na czwórkę z minusem, albo skorzystać z elektronicznej maszyny liczącej (bardzo drogiej, dwie sekundy działania kosztowały 6724 zł). To znaczy teraz już elektroniczną maszynę liczącą każdy ma w kieszeni, ale wtedy… Plus koszmar Tytusa, którego goni Tuwimowska „Lokomotywa”, krzycząc: „Dlaczego robisz błędy w wierszu o mnie” (BTW: słowo „żółw” sprawia problem nie tylko Tytusowi). I jeszcze jedna moja ulubiona scena: „Jestem Tytus. Nie czytaliście moich przygód, kiedy byliście dziećmi?”, przedstawia się Tytus ludziom, którzy wyciągają go z balonu meteorologicznego. Ja czytałem, na chwilę sprawiało mi to (próżne, wybaczcie) poczucie wyższości nad naukowcami.

Księga V. Podróż do ćwierć koła świata
Profesor T.Alent wymyśla niezłe pojazdy, ale najlepszy z nich zbudował A’Tomek (według książeczki „Zrób to sam”). Kto nie chciał polatać wannolotem? Zwłaszcza że za jego pomocą można było przenieść się do Nowego Jorku, Paryża, Londynu czy na Kubę. A na Kubie nawet Fidel Castro był miły i gościł Tytusa przez tydzień. Kompletnie nie przeszkadzała mi propaganda (potem jeszcze pojawia się przecież obóz Artek), po prostu chciałem mieć takie przygody. Dziś dostrzegam w tym komiksie parę kontrowersji: w Miami ubrudzeni spalinami bohaterowie zostają nazwani „czarnuchami” i wygonieni z plaży dla białych. Z drugiej strony jest w tej krótkiej scenie coś, co sprawia, że nie straciła do końca aktualności (a rasiści ponoszą karę). W komiksach Papcia zdarzały się zresztą bardziej dyskusyjne sceny. A dialogi, jak zawsze, wyborne: „Zostaję. Nie zmienię zawodu na stare lata. Jestem wykwalifikowanym rozbitkiem”.

Księga XVI. Tytus dziennikarzem
Kto wie, może w mojej podświadomości ten odcinek zapisał się tak mocno, iż to Tytus sprawił, że robię to, co robię? Czasy się zmieniły, technologia też, ale Papciowi udało się całkiem nieźle uchwycić parę prawd o pracy redakcji – wiedział, co pisze i rysuje, w końcu spędził w „Świecie Młodych” wiele lat. I jedna z najlepszych scen w całej serii: „Kawa musi być czarna, mocna, ostra i aromatyczna”. Pracowałem z ludźmi, którzy zachowywali się niemal jak ów naczelny grafik żądający kawy, choć nie potrzebowali do tego wspomagania.

Księga XV. Tytus geologiem
Pierwsza, jaką czytałem. Pewnie wydanie drugie z 1984 r. – miałem wtedy siedem lat i wkręciłem się niczym wkrętacz w ziemię. Do dziś uwielbiam, choć nigdy nie udało mi się zrobić makowca, który wypiętrzyłby się jak Karpaty. A historia cywilizacji kryształów, zrodzonej w ruinach zatopionego świata, to kawał porządnej science fiction. Zresztą Papcio Chmiel uwielbiał się odwoływać do fantastycznych toposów.

Księga XIII. Wyprawa na wyspy Nonsensu
Sci-fi, absurdalny humor, surrealistyczna scenografia – a wszystko podszyte sporą dawką społecznych obserwacji, nawet jeśli chwilami mocno łopatologicznych („Idę sobie grzecznie i palę jak mamusia kazała”). Szkoda, że druga wyprawa – w księdze XX – nie była już tak udana.